Forum Simple Plan Strona Główna

Drugie Fajne opo o SP xD
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Simple Plan Strona Główna -> Twórczość własna
Autor Wiadomość
Paulinda
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 05 Lip 2008
Posty: 364
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock
Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Śro 21:32, 14 Sty 2009    Temat postu:

Szkoda...
Ale mam nadzieję, że uda Ci się znaleźć ;]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PunK_BaNaNa
Mam dwie płyty SP


Dołączył: 30 Sty 2008
Posty: 3084
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Śro 22:00, 14 Sty 2009    Temat postu:

haha! znalazlam na poczcie xD milego czytania Yellow_Light_Colorz_PDT_06


I'm first kid...

Gdy weszłam do jej mieszkania nikogo nie było. Doszłam do wniosku, ze jednak nikt nie wie, co się stało. W sumie to tylko dla mnie koniec świata, dla nikogo innego. Na kanapie w salonie Mel z poduszką, którą dostała od rodziców. Mokrą już prawie od łez. Skulona leżałam na łóżku przy zgaszonym całkowicie świetle. Tylko lampy uliczne i światła samochodów. I światło w przedpokoju. Ciche jęki mojej przyjaciółki wskazywały na to, że jest z Pete’em. Chciałam się jeszcze głośniej rozpłakać, żeby przestali, żeby mnie zobaczyli. Wstałam powoli i poczołgałam się do drzwi dalej ściskając poduszkę. Spojrzałam na splecione ze sobą ciała i gorące usta dwóch znajomych mi osób. Musiałam się oprzeć o drzwi, żeby nie upaść. Jęknęłam cicho, a potem zakryłam sobie usta, aby więcej się to nie powtórzyło. I tak mnie zobaczyła Mel odpychając swojego faceta gdzieś w zapomnienie i podbiegła do mnie obejmując w ramionach.
- Pomóż mi. – rzuciła do oszołomionego Pete’a.
Poczułam, że mnie podnosi i po chwili sadza znowu na kanapie. Mel objęła mnie tak jak zwykła to robić kiedyś.
- Chcesz herbaty? – zapytała.
Bez słowa kiwnęłam głową. Słyszałam jej ciche mruknięcie i mogłam być pewna, ze Pete wyszedł.
- Maleńka...
Ciągle trzymała mnie w objęciu nie pozwalając samej cierpieć, już tak to z nią było. Bardzo długo milczałam czując na sobie wzrok Pete’a i ciekawość Mel. Wyrwałam się potajemnie z rąk Mel i wzięłam kubek. Parzył mimo wszystko, ale twardo go trzymałam.
- Ja przepraszam... – zaczęłam wpatrując się w pływającą cytrynę. – Przepraszam, że jestem u ciebie w domu, gdy ty przychodzisz z Pete’em..
- Przestaniesz?
- Już...
- Powiedz mi lepiej co się stało.
Nie panowałam nad emocjami i skuliłam się chowając twarz.
- Byłam dziś u Mike’a, pilnowałam bliźniaków no i potem zawiózł mnie do klubu na tą imprezę... No i szukałam Pierre’a... To było by trzeba samemu zobaczyć. – stwierdziła podnosząc głowę i patrząc na zatroskaną minę przyjaciółki.
- Ale co? – zapytała się cicho.
- Siedział na kanapie i dwie laski obok niego, a na nim trzecia...
Zrobiła wielkie oczy i ujrzałam łzy w nich. Prawdziwe łzy. Spojrzałam na Pete’a, którego mina też wskazywała na niedoinformowanie. Postawiłam kawę, po czym objęłam kolana wpatrując się dalej w pływającą cytrynę.
- Jego dłonie były na jej tyłku i zaraz mieli się pocałować... A ta dziwka obok się do mnie uśmiechała... I to tak strasznie zabolało... Bo mówił, ze mnie kocha... Czy on mnie oszukiwał? – znowu spojrzałam na Mel z nadzieją.
- Pierre jest dupkiem. – stwierdził Pete.
- Ale ja go kocham... Nie wiem czy on mnie kocha, ale ja go tak. – spojrzałam mu w twarz. – To wtedy, gdy się na ciebie rzuciłam nic dla mnie nie znaczyło. Byłam pijana i tak wyszło... I jeszcze ty tego chciałeś... Bo jakbyś tego nie chciał i mnie odepchnął nic by nie było. Nie żałuje, bo wiem, ze nigdy bym go nie zostawiła... To on mną rzucił o glebę.
- Jest dupkiem. – stwierdził i wyszedł na chwilę do kuchni.
Schowałam twarz i czekałam na jakąkolwiek reakcję, któregoś z nich. Słyszałam jak Mel cicho płacze, lecz tak cichutko, ze ledwo co było ją słychać spod moich szlochów.
- Mam go zabić? – jęknęła.
Przez łzy, ot tak normalnie się uśmiechnęłam. Spojrzałam na jej zapłakaną twarz.
- To ja mam płakać.
- Ale ja też musze.
Wszedł Pete. Obydwie spojrzałyśmy się na niego, a on stał lekko wkurzony.
- Pierre jest pierdolonym gnojkiem, który nie wie, co jest ważne w życiu i woli się pieprzyć z dziwkami niż żyć statecznie. Facet nigdy się nie zmieni i zawsze będzie się kurwić.
Wstałam wiedziona instynktem obrony i podeszłam do Pete’a. Spojrzałam mu w oczy i strzeliłam w twarz.
- Ciesz się, ze jestem delikatna. – rzuciłam mu z pogardą.
Poczułam jak Mel łapie mnie w ramionach i ciągnie do tyłu, posadziła na kanapie, gdzie znowu złapałam poduszkę i zwinęłam się w kłębek.
- Pete skarbie idź do domu.
Peter był za bardzo rozkojarzony i zaskoczony, żeby się sprzeciwić dlatego po chwili już go nie było.
- Która godzina? – zapytałam się kiedy poczułam jak znowu na mnie patrzy.
- Przed 2. –szepnęła siadając znowu obok mnie.
- Nie mam zamiaru go przeprosić. – stwierdziłam.
- Nie musisz misia.
Przytuliła mnie do siebie i zaczęła spokojnie kołysać, gdy ja znowu zaczęłam wylewać potoki łez. Przysypiałam zmęczona łzami i ciągłym płaczem z przyjaciółką obok, gdy zadzwonił jej telefon.
- Słucham?
Spojrzałam na nią, żeby po minie rozpoznać kto dzwoni. Przymknęła oczy a jej usta wykrzywiły się w grymas. Schowałam głowę, żeby nic nie słyszeć.
- Przesadziłeś Pierre. Potraktowałeś ją jak zabawkę, a mówiłeś, że kochasz. Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień, bo zjebałeś sobie u mnie reputację. Wiem, ze byś chciał, ale sam się musisz o to postarać. Nie dotknę się nawet tego, wybacz.
Położyła swoją głowę na moich plecach, żeby czuć do rana, ze jest przy mnie i żeby nie wiem co nie opuści.


P.S. Dla Misi i tego faceta przez , którego tracimy oddech. Pierre nie czytaj tego nigdy!!!
________________________________________
Komentarze [6]


headstrong...
________________________________________

Nie wiem, o której zasnęła Mel, lecz ja nie potrafiłam zmrużyć oka. Nad ranem spokojnie wywinęłam się spod jej głowy, która ciągle leżała na moim ramieniu. Weszłam do kuchni, w której nie byłam tak dawno, ze 5 minut przypominałam sobie gdzie, co stoi, żeby jej nie zbudzić. Wstawiałam sobie wodę na herbatę i wpatrywałam się w czajnik, byleby nie zaczął gwizdać. Zastanawiałam się czy Mel może posiadać, gdzieś w otchłani kuchni coś czekoladowego.
- Czego szukasz?
Przestraszyłam się potwornie, przez co znowu poleciały mi łzy z oczu.
- Mel, nie strasz mnie dobrze? – odwróciłam się do niej, a gdy zobaczyła znowu łzy w moich oczach podbiegła łapiąc za dłoń.
- Ja go zabiję.
- Po prostu histeryzuję – stwierdziłam wyrywając dłoń i wycierając policzki.
- Nie histeryzujesz, reagujesz bardzo normalnie.
- Zostawił cię kiedyś facet w taki sposób?!
- Nie...
- Więc nie mów mi już nic.
Ominęłam ją i poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie znowu zwinięta w kłębek i zaczęłam cicho szlochać.
- Twoja herbata. – usłyszałam cichy głos Mel. – Przyniosłam też ciasto czekoladowe...
Nie spojrzałam nawet na nią, ale o chwili usłyszałam „Give me a Novacaine”.
- Jak ty studiowałaś i cię nie było i jak chciałam kimś porozmawiać wtedy puszczałam sobie to. Bo Green Day, a ty to kochasz, więc czułam się jakbyś do mnie mówiła.
Podniosłam głowę i odwróciłam się do niej. Stała wpatrując się w okno.
- Przepraszam myszko. – jęknęłam.
Spojrzała się na mnie z bladym uśmiechem.
- Ty nie musisz przepraszać.
Podeszła i mnie objęła lekko za szyję.
- To strasznie boli. – stwierdziłam dusząc w sobie łzy.
Po chwili usiadła obok mnie i rozkazała patrzeć sobie w oczy. Znowu łzy i w jej i moich.
- Ja naprawdę wierzyłam w tą miłość. Czy to było głupie?
- Nie było głupie... Wiesz, zastanawiam się nad jego zeznaniami.
Spojrzałam na nią pytająco.
- Bo wiesz... Może ma inną wersję zdarzeń.
Miała rację, ale nie miałam mu ochoty zaglądać w oczy. Jedno maślane spojrzenie i bym mu wszystko wybaczyła, a ja nie wiem, czy to jest do wybaczenia. Nie chciałam patrzeć w te oczy, które pokazywały mi jak piękny potrafi być świat, żeby potem runął za sprawą jego pożądania i trzech głupich zdzir.
- Czy jemu naprawdę nie wystarcza ilość stosunków seksualnych, które uprawiliśmy? Pieprzyliśmy jak jakieś cholerne niewyżyte zwierzęta, ale on i tak miał jakąś laskę na kolanach i jeszcze moment a może by też się pieprzyli.
- Ona była łatwa a faceci lubią takie. Rozłożyła uda i on od razu przestał myśleć.
- Więc jak mi się napatoczył Pete ja też miałam tak zrobić? – spojrzałam na jej minę i widziałam, ze przegięłam. – Przepraszam.
- Masz rację...
- Zachowałam się wtedy okropnie, ale...
- Co ale?
- On mi przebaczył.
Nastała cisza, zbyt bolesna, żeby można było mówić, że jest normalna. Rozpłakałam się znowu.
- Powinniście porozmawiać.
- Jeszcze nie teraz... Mnie to potwornie boli.
- Mnie też bo boli ciebie.
Uśmiechnęła się i dala mi herbatę. Wzięłam od niej kubek znowu widząc pływającą cytrynę.
- Mike go zabije. – stwierdziła Mel.
- Mike... Nie może o niczym wiedzieć.
- Ode mnie się nie dowie, ale co zrobisz jak zaprosi was do domu?
- Powiem, że Pierre pracuje i pojadę sama. Proste...
- Okaże się.




...nie sprawię byś chcial dzielić ze mną świat
________________________________________

Cudownie pięknych tego typu dni było siedem. Ciągły płacz i obecność Mel na każdym kroku. Jakby się bała...
Była niedziela, gdy ja znowu nie spałam patrząc w ekran telewizora, gdzie można było podziwiać następnym film Tim’a Burton’a Beetlejuice. Lubiłam oglądać nocą filmy lekko groźne, lekko zabawne, lecz jednak nie dane mi jest zapomnienie o nim. Przypomniałam sobie jak mnie zobaczył pierwszy raz w nowych włosach... Stwierdził, ze musze wrócić do mojego, starego koloru bo najbardziej mnie w nim lubi. Musze zrobić z nimi coś, żeby już nigdy mnie nie lubił. Spojrzałam na Lydia’ę i wiedziałam, co zrobię. Jutro tylko pójdę do fryzjera i już nigdy nawet nie pomyśli o tym, ze mnie lubi.
Rano zostawiłam tylko karteczkę Mel, że idę kończyć z przeszłością. Wychodząc od fryzjera wyglądałam jak zielonooko wersja Winony Ryder w Beetlejuice i co więcej byłam z siebie bardzo zadowolona. Chciałam jeszcze kupić sobie długą czerwoną sukienkę, ale opamiętałam się.
- Jestem ciekawa, dlaczego masz ciągle wyłączony telefon. – powitał mnie jakże miły głos Mel.
- Bo nie chce, żeby się do mnie dodzwonił. Jestem w stanie zmiany numeru.
Zamknęłam drzwi i weszłam do salonu, gdzie siedział Pete i Mel. Spojrzałam sceptycznie na chłopaka, a oni na mnie.
- Co ty masz na głowie? – zapytała się mnie Mel.
- Nie udawaj, że nie znasz tej fryzury.
- Owszem znam, ale nie wiem, co ci jest, ze zrobiłaś sobie coś takiego.
- Idę, bo muszę zadzwonić do Jay’a.
Właśnie tak sobie postanowiłam. Nie będę już narzucać się Mel i wyprowadzę się do Jay’a, nie wiem, dlaczego jeszcze nie kupiłam sobie nowego mieszkanie, może miałam nadzieję. Tylko, na co? Unikałam Pierre’a przez cały tydzień. Mimo iż był nie raz w domu Mel, nie dowiedział się gdzie jestem a z oczywistego powodu nie chciał dzwonić do Mike’a. Chciałam o nim zapomnieć, mimo ciągle bolącego serca. Dlatego postanowiłam wejść w ramiona przeszłości.
- Hej Jay. – powitałam go miłym głosem.
- A to bardzo ciekawe.
- Pierre mnie zdradził.
Nie uwolniłam się od tego jeszcze, moje oczy znowu zaczęły robić się wilgotne.
- Że co?!
- Zobaczyłam Pierre’a Pierre trzema laskami w dosyć jednoznacznej sytuacji... Chciałam się ciebie zapytać, czy mogę z tobą pomieszkać dopóki nie nazbieram kasy na mieszkanie.
- Jasne. Przyjadę po ciebie.
Powiedziałam mu, gdzie, a potem odłożyłam telefon. Ciężko wciągnęłam powietrze w płuca i spojrzałam za okno. Musiałam powstrzymać łzy. Usiadłam po turecku biorąc do ręki gazetę. Chwilę posiedzieć i zaraz pójdę powiem Mel. Przekręcałam strony widząc kolorowe zdjęcia i masę literek, których aktualnie nie chciało mi się czytać. Pierwszy dźwięk telefonu wskazywał SMSa, potem były kolejne, które nie dawały nawet chwili ciszy. Gdy już telefon się uspokoił wzięłam go do ręki, bo chciałam zobaczyć czy mu tak naprawdę zależy. Wszystkie SMSy były od Pierre’a. Razem 30, więc nie chcę sobie wyobrażać ile razy dzwonił i napotkał się na sekretarkę. Nie, nie zwolnię jej. Dla ciekawości otworzyłam pierwszego lepszego SMSa. „Księżniczko nie zostawię tak tego, nie teraz, gdy lada dzień będzie nasza rocznica! Anette proszę cię, porozmawiaj ze mną.” Zanim się spostrzegłam telefon przeleciał cały pokój rozbijając się o drewniane drzwi. Podciągnęłam kolana pod brodę i kołysząc się zaczęłam jeszcze intensywniej płakać. W jednej chwili przybiegła Mel i gdy zobaczyła, że znowu płaczę podbiegła do mnie i przytuliła.
- Co jest misia?
- Niedługo mam rocznice jak go spotkałam. Jak wszedł do mojego domu i ...
Usłyszałyśmy obie jak ktoś uderza w drewno. To Pete uderzył dłonią o drzwi.
- Odbiło ci? – rzuciła do niego Mel.
- Już dawno. Spadam maleńka. Cześć Anette.
Wyszedł i zostawił nas same. Cholernie potrzebowałam Mel, ale nie mogłam ciągle jej siedzieć na głowie, bo przeze jej związek z Pete’em trochę podupadał. Dlatego, gdy dzwonek zadzwonił do drzwi wiedziałam, że to Jay. Mel wstała i poszła do drzwi. słyszałam jak na niego krzyknęła, ale po chwili pojawiła się z nim razem w progu.
- Możesz mi powiedzieć, co on tu robi? Pieprzy, ze jedziesz do niego i...
- Jadę do niego.
- Ja tu czegoś nie rozumiem... Pierwszy z rodu Bouvier, który cię skrzywdził, a ty lecisz do niego do domu?
- Nie mogę ci ciągle siedzieć na głowie.
- Czy tobie mózg wypłynął!?
- Przepraszam Mel, ale już postanowiłam. Przeze mnie Pete i ty się kłócicie i w ogóle ciągle ci beczę. Możesz mnie mieć dość, więc teraz dam ci okazję do pozbycia się mnie.
Mel nic nie odpowiedziała tylko schowała twarz w dłonie.
- Rób sobie co chcesz.
Wyszła z pokoju zostawiając mnie i Jay’a sam na sam. Spojrzałam mu w oczy i wstałam z łóżka. Złapałam swój bagaż, który nie był do końca rozpakowany i zaczęłam szybko wrzucać rzeczy. Chciałam jak najszybciej i stąd wyjść, bo nie mogłam znieść miny i zachowania Mel. To bolało, a ja musiałam się od nich uwolnić. Dokładnie od wszystkich. Najlepszym rozwiązaniem był tylko on. Co z tego, ze przypominał Pierre’a? Może wrócimy do siebie i będzie kiedyś jak go kochałam. Jay będzie lekiem i może zapomnę o jego bracie. Wziął ode mnie walizkę i poszedł w stronę wyjścia. Ja musiałam powiedzieć coś jeszcze Mel. Siedziała na kanapie i chyba tylko czekała aż będę wychodzić, albo zostanę.
- To zabolało... – usłyszałam jej szloch i zobaczyłam jak nerwowo się poruszyła.
- Wiem maleńka, bo mnie też...
Stanęłam z tyłu niej i czekałam na krztynę odwagi.
- Proszę cię zrozum mnie Mel. – schyliłam się i pocałowałam ją w czubek głowy. – Kocham cię i dziękuję.
Cisza odprowadzała mnie do drzwi i jakieś złe uczucie.
- Pamiętaj, ze możesz tu wrócić. – krzyknęła złamanym głosem.
Mogę, ale nie chcę do tego wracać.









________________________________________

Wiedziałam jak stał i się patrzył na mnie, zajmującą mu kanapę. Sam się zgodził, abym tu zamieszkała. Spoglądałam w sufit czując się obserwowana, co mnie bardzo irytowało. Dodam jeszcze, ze nie byłam w zbyt dobrym humorze, bo dziś...
- Mam nadzieję, ze ci nie przeszkadzam książę, ale nie cierpię, gdy ktoś się na mnie patrzy. – stwierdziłam sarkastycznie.
- Zmienił cię.
- Sama się zmieniłam, bo tak chciałam i tego pragnęłam całymi dniami i nocami. I naprawdę Jay nie masz na co się patrzeć.
- Dalej jesteś piękna. – stwierdził pewnie opierając się o drzwi.
- Może przytyłam?
- Schudłaś Popo...
Wstałam gwałtownie i spojrzałam na niego. Uśmiechnął się delikatnie i włożył dłonie do kieszeni.
- Popo... – szepnęłam. – Dlaczego tak bardzo chcesz do tego wrócić?
- Bo ciągle mam nadzieję.
- A ja mam nadzieję, ze się obudzę i...są dwie wersje. Albo sama jakieś 5 lat temu, gdy żaden z Bouvier’ów nie wszedł mi w drogę, albo obudzić się obok Pierre’a.
- Chcesz go jeszcze?
- Jay... ja go kocham.
- A ja?
Podszedł do mnie i cicho usiadł tuż obok mnie tak, ze stykaliśmy się ramionami.
- A ty Jay byłeś kiedyś. Teraz jest lub był Pierre.
- Masz ciągle nadzieję Popo.
- Przestań mnie tak nazywać...
- Kiedyś to lubiłaś. Lubiłaś jak szeptałem ci to, gdy tylko otworzyłaś oczy.
- Sam powiedziałeś kiedyś...
Wstałam i włożyłam dłonie do kieszeni bluzy. Obróciłam się do niego i najpierw spojrzałam bardzo przed siebie. Moje oczy się niebezpiecznie zaszkliły.
- Dziś mija rok jak wszedł do mojego domu. – rzuciłam na wydechu, aby szybciej.
- Dzwonił do mnie. – odpowiedział.
- Co mu powiedziałeś?
- Mój brat płakał. Ten Pierre, który zawsze mnie położył w zapasach... Pytał się jak żyłem, gdy cię straciłem.
Wytarłam końcem bluzy policzki, a potem dla uniknięcia jego wzroku schowałam twarz we włosach.
- Nie mogę zrozumieć jak mogłam się w coś takiego wpierdolić. Najpierw Jay Bouvier, informatyk z zawodu, który rzucił mnie o glebę, gdy go najbardziej potrzebowałam... – otworzył usta, jakby chciał się bronić. – Później Pierre Bouvier, jego młodszy brat, piosenkarz w zespole rockowym, który rzucił mnie o glebę, gdy ja zaczęłam planować naszą wspólną przyszłość. Wszystko zostaje w rodzinie. – rzuciłam na koniec sarkastycznie.
Wyszłam z jego mieszkania tak jak stałam łapiąc tylko po drodze ciemne okulary. Może wyglądałam fatalnie w czarnych porwanych na kolanach spodniach dresowych i bluzie tego samego koloru z skrzydłami z tyłu. Kaptur na głowę, okulary na nos i byłam gotowa zmierzyć się z codziennością chodząc po ulicach z ciemną kawą. Wpadłam jeszcze do sklepu po notatnik z takimi wyrywanymi kartkami, żeby zabić wspomnienie wyrywając go z notesu i czarny długopis.
W głowie ciągle on i jego uśmiech, gdy mnie częstował nim rano.
„Zmienione włosy, żeby nie pamiętać jak wkładał w nie palce”.
Jego dłonie, które trzymały kubek z herbatą, lub dotykały mojego ciała. Ciągle pamiętałam te lody jedzone u mnie na kanapie.
„Zmienione perfumy, żeby tylko nie czuć jak mieszają się z jego zapachem.
I ciągle pasta do zębów, żeby nie przypominać sobie smaku jego ust”.
Ciągle pamiętam rozkosz dnia każdego, gdy spoglądał na mnie z miłością. Gdy rzucał wszystko, żeby mną się zaopiekować.
„Zmienione ubrania, żeby nie pamiętać jak powoli je zemnie zdejmował”
i jak zapukał spoglądając na moje mokre ciało zapytał czy może zamieszkać. Tak samo jak i w moimi domu tak w moim sercu.
„Zmieniony numer, żeby nie widzieć jego SMSów o miłości do mnie”.
I jak wtedy całował mnie przy drzwiach mojej sypialni, aż nie mogłam oddychać. I ten bal, na którym czułam się jak księżniczka w ramionach księcia, który łaskotał oddechem moją szyję.
„Zbite lustro, żeby nie widzieć twarzy swojej, która z takim uwielbieniem dotykał”
- Ktoś coś zepsuł... – usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Nikt ci nie pozwolił czytać.
Po chwili usiadł obok mnie wyjmując z dłoni zeszyt.
- Jak się on czuje?
- Żyje, a to chyba najważniejsze. – odpowiedział David przekręcając kartki.
- Jest pusty, dziś go kupiłam. – odpowiedziała wyrywając go.
- Zmieniłaś kolor włosów i fryzurę...
Zdjął mi śmiało kaptur z głowy i spojrzał na mnie. Jak zwykle przystojny z grzywką na oku i tym kolczykiem w dolnej wardze, który ja tak bardzo zawsze chciałam mieć. Uśmiechnął się do mnie, lecz ja złapałam kaptur i założyłam go na głowę.
- Wstał dziś i poszedł do kwiaciarni, gdy przyszedł czerwone róże go całkowicie zasłaniały. Wszedłem do jego pokoju i zobaczyłem, ze na podłodze leża one i te rzeczy, które od niego dostałaś. Siedział i się patrzył.
- Po co mi to mówisz? – zapytałam ostro czując jednak jak się łamię w środku.
- Żebyś zrozumiała... Do zobaczenia Anette.
Wstał i zaczął iść w swoją stronę.
- Ale co mam zrozumieć David?!
Nie odpowiedział. Poszedł, a ja znowu otworzyłam swój notes.
„Zmienić skórę, żeby tylko nie czuć dalej jego dotyku lub ust”....



where is gate of love?
________________________________________

Siedziałam w pustym mieszkaniu Jay’a bo chłopak gdzieś wyszedł ja sama błąkałam się po pokojach w egipskich ciemnościach myśląc. Ciągle mocniej bijące serce i to nie dzięki wypitym 4 kawom tego dnia, czy nawet horrorowi oglądanego wczoraj. Ciągle biło do niego, jak oszalałe. Czasami zastanawiałam się co on teraz czuje. Wtedy, gdy ja wylewałam następne łzy zeszytu, bo z Mel nie spotkałam się od trzech tygodni. Czas mijał, a mi wcale lżej nie było. I Jay, który próbował wszystko złagodzić swoim uśmiechem lub, co gorsza wspomnieniami. Ciągle próbował przypomnieć mi jak to było nam pięknie. Na dworze padało ostro, a ja sama w czterech ścianach. Wiedziałam, ze jakbym teraz zadzwonił da Mel dziewczyna by nawet zepchała z siebie Pete’a i przyjechała. Widziałam w jej oczach jednak, ze powinnam przynajmniej porozmawiać z Pierre’em. Widziałam, ze od początku go lubiła i cieszyła się moim szczęściem. Bo byłam szczęśliwa. Jakże nie być z kimś takim? Z takim wariatem? Zadzwonił telefon. Numeru nie miałam. Po ostatnim ścianowaniu starego telefonu mało co ich miałam.
- Anette?
- Dave?
- To ty.
- A to, to ty.
- Skąd go masz?
- Uprosiłem Mel.
- Jesteście konfidentami.
- Włącz telewizor. Nasz koncert.
- skąd wiesz, ze chcę oglądać?
- Masz pozdrowienia od Ange i Lachelle i w ogóle od chłopaków. A Pierre.. ciągle powtarza, ze cię kocha. Muszę iść już na scenę.
Rozłączył się, a ja chwilę wsłuchiwałam się w pikanie telefonu. Spojrzałam na niego naciskając czerwoną słuchawkę.
- Myślisz, ze ja go nie kocham? – zapytałam.
Nikt nie odpowiedział, bo niby kto miał to zrobić? Usiadłam bezpiecznie na kanapie i włączyłam telewizor. MTV, bo co innego. Następny Hard Rock Live. Pierre obiecał, ze wrócą. I jest tych 5 facetów... Ten jeden jednak najważniejszy. Smutny, lecz jak dotknął mikrofonu na jego ustach wyrósł delikatny uśmiech. Przystojny i uroczy. Czarujący głosem...śpiewał, ze zrobi wszystko dla swojej dziewczyny tylko, żeby się przytuliła do niego. Włożył mikrofon do stojaka i zniknął na chwilę, żeby pojawić się zaraz z gitarą. Gitarą, którą dostał do mnie na urodziny. Na gitarze wielki napis I LOVE ANETTE. Untitled, potem Crazy. Na koniec Perfect. I jego zamiłowanie do muzyki w oczach Jaffa czasami jego miny... przyprawiały mnie o uśmiech. Śmiałam się do niego, choć on tego nie widział. Bo takiego go właśnie kochałam. Nie tego dupka, który obmacywał jej dupę. Położyłam się na kanapie przytulając się do poduszki. Zasnęłam wpatrując się w jego smutną twarz, gdy schodził ze sceny mocno trzymając gitarę.




You're the one...
________________________________________

- Może cię podwiozę? – usłyszałam pytanie Jay’a skierowane do mnie.
- I będziesz dodatkowo zanieczyszczać atmosferę? Jakoś sobie poradzę.
- Ale ja naprawdę chętnie.
- To, to ja wiem, ale... – spojrzałam na niego trzymającego kubek w dłoniach. – Lepiej żeby nikt nas razem nie widział. To i tak cud, ze jest październik a gazety nie huczą na temat rozstania Pierre Bouvier z jego dziewczyną.
- O to chodzi.
- O nic więcej Jay. Po co mają roztrząsać moje życie w gazetach i ranić mnie, przy okazji ciebie i już nic nie powiem o Pierre’rze. Tak nie może być. Gdy wszystko ucichnie, wtedy zacznę żyć, jak na razie wolę udawać strusia.
Przeszłam z sypialni do salonu, a Jay tuż za mną, aby nacieszyć się rozmową ze mną na cały dzień.
- Widziałem się z nim ostatnio.
Stał i patrzył w kubek jakby koniecznie chciał zobaczyć, co jest na dnie. Gdy stwierdził, ze nic nie powiem sam zaczął mówić.
- Chciał się ze mną spotkać, bo stwierdził, że wszystko mu się zawaliło, a ja jestem starszy i mogę mu pomóc. Mimo wszystko trochę głupio się czułem , gdy on mówił..,.
- Muszę iść, bo spóźnię się na... pociąg.
- Autobus. – stwierdził.
-Też. Dobra to ja idę.
Wyszłam szybko z domu nie chcąc już słyszeć ani słowa o nim. Rzeczywiście jest koniec października i nie mogę dalej o nim zapomnieć. Widziałam go tylko na szklanym ekranie, widziałam go tylko w snach, ale byłam pewna, ze nie jest jeszcze czas żeby się z nim spotkać. Wiedziałam, ze najwyższa pora jest spotkać się z Mel. Nie widziałam się z nią prawie dwa miesiące i zdołałam się za nią zatęsknić na śmierć. Zapominanie o przeszłości nie przychodziło najlepiej a spotkanie z Mel przyniesie ulgę, której szukałam sama w mieszkaniu byłego.
Wsiadłam do autobusu i wyjęłam książkę. Ostatnimi czasy dużo czytam, w szczególności horrorów. Wiedziałam, ze zaraz przyjdzie jakaś staruszka i zacznie mi stękać nad uchem jak to ją bolą nogi, więc jeszcze przed następnym przystankiem wstałam. Gdy przyszedł czas wysiadłam z autobusu pod wielkim centrum handlowym i nabrałam pewności, ze w ciągu pięciu minut zgubie się tak, ze nawet straż pożarna mnie nie znajdzie.
- Brawo siostrzyczko... Cudowny pomysł, żeby mnie się pozbyć. – szepnęłam do siebie przechodząc koło nieczynnej już fontanny.
Było zimno, bez wątpliwości, przyszła pora na glany i ciepły szalik, a potem jeszcze rękawiczki i kurtkę. Nigdy nie wyglądałam na swój wiek przez mój ubiór, który czasami nie przypominał poważnej kobiety po studiach dziennikarskich. „Jesteś artystką, tobie wszystko wolno”. Te słowa Mel zawsze motywowały mnie do buntu przeciwko kobietom w moim wieku. Weszłam dużymi obrotowymi drzwiami i jak na zawołanie buchnęło we mnie ciepłe powietrze rozwalając moją misterną fryzurę. Z powodu nagłego ocieplenia atmosfery pozbyłam się kurtki wpychając ją do torby. Mój zielony sweter komponował się wręcz zajebiście z czerwono czarnym szalikiem. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę sklepu z gazetami i płytami, bo miałam dziwną pewność, ze Mel się spóźni. Po wysłuchaniu 4 piosenek Green Day i przeczytaniu artykułu o robótkach ręcznych poszłam dalej słysząc w uszach tym razem Fall Out Boy, bo mimo wszystko fajnie brzmią. Przed oczyma mignął mi chłopak podobny do Chuck’a, a później Jeff. Przełknęłam głośno ślinę i zdjęłam słuchawki z uszu chowając je do torby. Spojrzałam jeszcze raz między ludzi i widziałam, ze stał ON. Patrzył się na mnie tak samo jak ja patrzyłam się na niego. Zacisnęłam mocno pięści czując, ze ta odległość 50 metrów ogranicza moje życie do minimum. Widziałam jak zrobił pierwszy krok w moją stronę, a ja sparaliżowana stałam wpatrując się jego twarz.
- To jeszcze nie jest czas żebyśmy się spotkali Pierre. – szepnęłam sama do siebie mając nadzieję, ze usłyszy i zawróci, lecz on dalej parł naprzód ku mnie.
Zerwałam się w popłochu byle dalej od niego uciec. Po ruchomych schodach biegłam czując, ze jest tuż za mną, więc wbiegłam do sklepu i schowałam się w przymierzalni. Z sercem na ramieniu udawałam, ze się przebieram, żeby tylko tu nie zajrzał. Spojrzałam na swoją twarz, która była wykrzywiona w grymas wskazujący na natychmiastowy wybuch płaczu. Zadzwonił mój telefon.
-Słucham?
- Maleńka, gdzie jesteś? – usłyszałam głos mojej przyjaciółki.
Nie powiem jej tego.
- W przymierzalni, zaraz przyjdę do ciebie.
- Jasne, pa.
Wyjrzałam spokojnie z przymierzalni i gdy się upewniłam, ze nie ma nikogo znajomego wyszłam. Wyszłam z sklepowych bramek i poczułam, ze ktoś na mnie patrzy. Stanęłam na środku znowu zaciskając pięści i zamykając powoli oczy.
- Anette... – usłyszałam jego cichy głos.
Powoli zaczęłam się odwracać, bo wiedziałam, ze nie ma sensu w dalszej ucieczce. Stał ode mnie trzy metry, lecz czułam się jakby ich zupełnie nie było.
- Przepraszam cię.
- Nie masz za co. – odparłam mu ostro. – To chyba, ze chcesz przeprosić za nasz związek, który z tego co widziałam był pomyłka.
- Zabolało.
- Mnie też zabolało Pierre i nie myśl, że tylko ty jesteś tu pokrzywdzony, bo długo nie mogłam się pozbierać. Wybacz, ale jestem umówiona.
Odwróciłam się od niego i w tym samym momencie poczułam jak łapie mnie za rękę. Gdy wyrwałam swoją dłoń chłopak odsunął się ode mnie jakby się po prostu bał.
- Ja ci wybaczyłem. – stwierdził z wyrzutem w głosie.
- Ale ja chyba nie potrafię.
- Kocham cię do cholery.
- Twoje dłonie na jej tyłku mówiły o czymś zupełnie innym.
- Skąd wiesz jak było?
- Widziałam Pierre.
- I musisz wysnuwać swoje wnioski?
- Wnioski skarbie same się nasunęły i nie chciały się zmienić, mimo, iż serce ciągle mówiło, ze cię kocha.
Czując znowu jego wzrok na mnie czułam jak malałam, czułam jak znowu jego obecność mnie pochłania, czułam się znowu tak bezpiecznie, ale i zagrożona.
- Mogę już iść?
Nie czekając na odpowiedź znowu się odwróciłam i przeszłam parę kroków, gdy on mnie złapał mocno i przycisnął do siebie. Bez ostrzeżeń tylko z małym spojrzeniem w oczy przycisnął nasze wargi do siebie. Czując je znowu łzy same poleciały z przymkniętych oczu. Nie mogłam mu się poddać, więc mocno odepchnęłam go od siebie. Spojrzałam mu w oczy i w jednym momencie strzeliłam w twarz. W tym samym momencie poczułam ból serca.
- Nie jestem jedną z twoich dziwek Bouvier i nie waż się nigdy więcej tego robić.
Wytarłam łzy dopiero, gdy od niego odeszłam, stojącego w pełnym szoku nawet nietrzymającego się za policzek.
- Ale ja cię kocham! – usłyszałam jego łamiący głos.
- Ja ciebie też. – szepnęłam ponownie wycierając oczy.
Spóźniłam się 10 minut na spotkanie mimo, iż byłam pewna, ze to Mel się spóźni. Gdy ją zobaczyłam próbowałam zdać się na lekki uśmiech.
- Widziałam go, nie musisz oszukiwać. – przywitała mnie ciepłym głosem.
Wstała energicznie z krzesła i przytuliła mnie mocno do siebie głaszcząc po rozwalonych od klimatyzacji włosach. Była ze mną zawsze w najcięższych chwilach a ja ją zostawiłam na dwa miesiące. Czułam wzrok ludzi na nas, ale kogo to obchodzi? Przestała, gdy przyszedł Pete i wytarła moje łzy. Znowu to zrobiła.
- Cześć piękna. – przywitał mnie uśmiechnięty chłopak.
- Cześć szczęściarzu.
Spojrzał delikatnie na moje smugi po dawno nieistniejącym tuszu do rzęs.
- Dlaczego tak myślisz?
- Bo masz Mel.
Dziewczyna objęła mnie w pasie.
- Oj misia, ja jestem nie tylko jego, jestem i twoja.
Dzięki tym dwóm ludziom udało mi się jakoś zapomnieć, bo ciągle robili coś, żebym tylko nie przestała się śmiać. Udało się im wyrwać mnie ponownie na jeden dzień ze wspomnień




Song to say goodbye
________________________________________

Dziś ważny dzień w mojej karierze dziennikarza. Dziś przyjeżdża Petra i to dziś ubrana jak najładniej zadebiutuję jako współautorka filmu dokumentalnego. Nerwowo patrzyłam na zegarek czekając tylko, aż Petra zadzwoni. Biegałam jak opętana po mieszkaniu wywracając się ubrania, które przerzucałam jeszcze chwilę temu w poszukiwaniu odpowiedniej kiecki.
- Może herbatki? Melisa, pokrzywa, albo...
- Cicho! – skarciłam Jay’a.
Telefon zaczął wibrować i okazało się, że Petra napisała SMSa, że jest już.
- Wyganiam cię na lotnisko, ale już.
- Co mi za to dasz? – zapytał podstępnie.
- Będziesz mógł dziś spać na kanapie. Jay proszę cię...
Uśmiechnął się leniwie.
- Jak ma na imię?
- Petra Kraus. Dziękuję.
Jakoś tak odruchowo pocałowałam go w policzek. Jakoś ta odruchowo on mnie złapał w talii nie chcąc puścić. Patrzył się w moje oczy, a ja czułam jak moje serce przestaje bić.
- Jedź, bo ona stoi na lotnisku. – wyjąkałam patrząc mu w oczy.
- Dobrze.
Puścił mnie i wyszedł z domu, a ja szybkim krokiem poszłam pod prysznic.
Zanim wyszłam z łazienki słyszałam już hałasy po rozlegające się po domu. Petra przyjechała. Gdy wyszłam z łazienki poczułam jak ktoś mnie ciągnie do sypialni. Petra ze wściekłą miną spoglądała na mnie.
- Cześć.
- Zaraz dostaniesz. – stwierdziła zaciskając pięści.
- Przepraszam, że po ciebie nie wyjechałam.
- Nie o to chodzi.
- A o co?
- Pierre. Gdzie jest Pierre? – powiedziała to jakby chciała dokładnie przeliterować.
- Zapewne w domu...
- Co się stało, ze mieszkasz u niego?
- Pierre mnie zdradził.
Spojrzała na mnie podejrzliwie i o chwili posadziła czekając na krótką opowieść z życia Anette. Gdy skończyłam spojrzała na mnie i pokręciła głową.
- Jak chcesz. – stwierdziła. – Ale nie idziesz tam z jego bratem?
- Nie. Byłam kiedyś z Jay’em, ale....
- Że co robiłaś?!
- Byłam z Jay’em.
Dziewczyna kłapnęła do tyłu na łóżko udając atak jakiejś dziwnej choroby.
- Wstrzymam się już komentarzy, pójdę się wykąpie i ubiorę. Przyjechałam tu z chłopakiem Anette.
- A poznam go? – zapytałam z uśmiechem.
- Jasne. Na którą mamy tam być?
- Na 19. Poznasz mojego szefa Dan’ego i w ogóle będzie fajnie.
- Obiecujesz?
- Jasne.
Poklepała mnie po ramieniu i w tym samym momencie zobaczyła Jay’a stojącego w progu drzwi. Udała, ze go nie widzi i poszła do łazienki. Uśmiechnęłam się blado do niego, a on odwzajemnił uśmiech.

Czułam się trochę nie pewnie na tym gruncie, na którym stało około tysiąca ludzi czekających na projekcje filmu. Nie było żadnego oparcia, oparcia nikim. Bałam się, że nas wygwiżdżą i wyrzucą tonę pomidorów. Bałam, ze się rozpłacze i mój misterny makijaż popłynie. Ludzie się na mnie patrzyli i czułam się jak mała dziewczynka zapomniana przez rodziców i zostawiona na pastę losu. Już robiłam krok ku łazience, żeby się tam schować, gdy usłyszałam czyjś męski głos.
- To ty jesteś współautorką tej wielkiej produkcji?
Wysoki, boski, blondyn, piękny uśmiech, żonaty. Nie podrywać.
- Taaak. – wydukałam.
- Josh Holloway. – podał mi rękę uroczo się uśmiechając.
- Znam. Oglądam Lost jak mam czas, albo mało na głowie.
- Czyli ty mnie znasz, a ja ciebie nie.
- Anette Lethal. Jestem tą amerykańska połówką dokumentu.
- Tak, Petrę już poznałem.
- Jakim sposobem się tu znalazłeś? Raczej roli nikt ci nie proponował ani nic podobnego.
- Powiedzmy, ze przypadkiem wpadłem dotrzymać ci towarzystwa.
- Skąd wiesz, ze jestem sama?
- Twoja koleżanka mi powiedziała.
- Wredna małpa. Ale przynajmniej miło będzie. – uśmiechnęłam się zalotnie.
Uśmiech zszedł mi z twarzy, gdy zobaczyłam jego. Moją miłość. W sumie jak mogłam wierzyć, ze go nie będzie. Wszedł za chłopakami w kapturze na głowie z ponurą twarzą, lecz wiedziałam, że tylko czeka żeby mnie zobaczyć. Wyglądał okropnie...
- Kto to? – usłyszałam głos Josh’a.
- Wokalista Simple Plan...
Spojrzał na mnie swoimi oczyma i bardzo delikatnie się uśmiechnął, po czym odwrócił głowę i poszedł tak jakby chciał powiedzieć, ze mnie nawet nie dotknie. Poczułam piekący ból w gardle i cisnące się łzy do oczu.
- Znasz go?
- Kiedyś znałam... – szepnęłam.
Poczułam jak Josh łapie mnie za rękę i ciągnie do Sali, gdzie zaraz miała odbyć się moja katastrofa.

Film nie okazał się taki straszny, na jaki go oceniałam a ludzie to na pewno z grzeczności mówili, że jest cudowny. Ale ludzie! Oskara w to nie mieszajcie. Petra pojechała do hotelu do swojego chłopaka, gdzie zapewne ucieszeni akceptacja widzów popełnią wiele stosunków płciowych. Jakby Josh nie miał żony też byłabym gotowa spędzić z nim noc. Lecz nie z powodu sukcesu filmu tylko z powodu Pierre’a. Chciałam jakoś o nim zapomnieć. Siedząc na łóżku pomyślałam o wyjechaniu do Europy, byle dalej z tego miejsca. Grzebałam w dalej nie rozpakowanej walizce w poszukiwaniu czegoś co nadawałoby się na piżamę, bo poprzednia znowu była brudna. Znalazłam. Rozłożyłam koszulkę Pierre i spojrzałam na nią. Czarna z napisem Role Model. Przytuliłam się do niej i zaczęłam natarczywie wąchać. Chciałam czuć jego zapach i znowu poczuć się jego, ale to tylko koszulka... Krzyknęłam ze złości i z całej siły pociągnęłam w dwie strony. Rozerwała się na pół, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Zmięłam ją i wycierając drugą ręką twarz wstałam z zamiarem pójścia do kosza i pozbycia się tej zbędnej rzeczy z mojego życia. Gdy już bezpiecznie znajdowała się na dnie kosza wybuchłam jeszcze większym płaczem. Jak przez mgłę zobaczyłam stojącego Jay’a w drzwiach.
- Co ci maleńka? – zapytał z troską
Nie odpowiedziałam, chciałam tylko zaszyć się gdzieś w otchłani sypialni i zapomnieć. Przechodziłam obok niego a on znowu mnie złapał i po chwili jego dłonie trzymały moją twarz nakierowaną na niego. Patrzyłam mu w oczy, nie wiedziałam co chciał zrobić. Zbliżył się do mnie i tak po prostu zaczął delikatnie całować. Całował moje wargi, które były jak wargi trupa, aczkolwiek ciepłe... Stawałam się nieprzytomna, stawałam się uległa... On przestał, a ja położyłam swoje dłonie na jego i zdjęłam je. Ciągle z zamkniętymi oczyma, bo błagałam Boga w duchu, żeby to był ktoś inny, a nie jego brat.
- Dobranoc. – szepnęłam wychodząc z kuchni.





behind these hazel eyes
________________________________________

Gdy święta były coraz bliżej mój mózg wymyślała coraz to nowsze podstępy, aby dogodnie je spędzić, a żeby w mojej rodzinie nie było dożywocia z morderstwo. Musiałam się gdzieś zaszyć na nie i doprawdy nie wiedziałam gdzie.
Mel? Z Pete’em. Obojętnie, gdzie byle razem.
Całe Simple Plan odpada razem ich dziewczynami, bo gdzie oni tam i Pierre.
Jay? Fajnie by było jakbym pojechała razem z nim na rodzinne święta.
Mike?
Tylko on wchodził w rachubę, bo do rodzinnego domu na pewno nie pojadę.
Gdzieś niedaleko od moich urodzin dostałam od Dan’a ofertę pracy. Pisanie reportaży z ważnych uroczystości. Wymagało to ode mnie nie lada poświęcenia. Sukienki, szpilki, fryzjer i jeszcze nie wiem co. Musiałam na każde wyjście w teren wyglądać pięknie, później zarwać noc, żeby zredagować moje notatki i nad ranem tylko o kawie pobiec do wydawnictwa. Podobało mi się to. Życie pędziło, a ja razem z nim zapominając o wszystkim. Uśmiechałam się pakując torbę z rana, żeby znowu przesiedzieć cały dzień w redakcji. Raz musiałam nawet spędzić dzień z SP. Tak, Pierre chciał ze mną porozmawiać nie raz, ale ja go zbywałam tym, ze jestem w pracy, ze mnie szef wyleje, albo wreszcie, że nie mamy, o czym rozmawiać. Chłopaki patrzyli się na mnie jak na kogoś bardzo złego. Nie wiedzieli, ze to dalej mnie boli i jego obecność tak blisko mnie powoduje znowu zamęt w głowie i łzy na policzkach.
Mel robiła nową specjalizację. Odbiło jej i zabrała najlepszy aparat swego kuzyna i stwierdziła, ze musi nauczyć się robić zdjęcia. Więc biegała jednego dnia po mieszkaniu Jay’a robiąc mi zdjęcia w samej bieliźnie, bo stwierdziła, ze fajna ze mnie modelka. Wreszcie, gdy uderzyłam ją poduszką stwierdziła, że się obraża i wyśle zdjęcia do Playboya. Mel z aparatem była nie do wytrzymania.
Czasami brała mnie taka dziwna ochota na zapoznanie się z aktualnym życiem Pierre’a. Wertowałam wszystkie gazety w poszukiwaniu jakiejkolwiek wiadomości na temat jakiejś nowej dziewczyny w życiu Pierre’a. Ta wiadomość najprawdopodobniej rozdarłaby mi serce na pół, ale i uspokoiła, pozwoliła zacząć wieść nowe życie. Były artykuły na temat nowych planów Simple Plan i jakieś wywiady, lecz kiedyś znalazłam zdjęcie Pierre’a wychodzącego z apteki. Zaklęłam pod nosem na tych pieprzonych paparazi. Znowu kaptur na głowie, ubrany na czarno, z czarnymi okularami na nosie pośród bieli śniegu. Przybliżone zdjęcie zwykłej plastikowej torebki, którą trzymał Pierre i wyraźnie widoczne proszki na depresję. Nie miałam ochoty czytać tego artykułu, bo zaraz bym się dowiedziała, ze jest po 6 próbach samobójstwa, albo tak reaguje „młody tatuś” na wiadomość o dziecku jego i jakiejś modelki. Nie wiedziałam jak Pierre reaguje na takie sytuacje, ale czułam coś w sercu. Ból, ale nie tylko z powodu zdrady. Ból z powodu jego cierpienia.
Święta spędzone w rodzinnej atmosferze. Musiałam kupić prezenty dla małych brzdąców udawać, że Pierre przykładał rękę do kupna ich. Uśmiechała się bo czułam się prawie jak małe dziecko i co najlepsze spędzałam święta znowu w moim domku. Poczułam potrzebę bycia samym i podczas rozpakowywania prezentów zastanawiałam się nad kupnem jakiegoś domku, gdzieś troszkę dalej od spalin zamiast powietrza. Moje jakiekolwiek plany skreślił tylko jeden telefon. Głos David’a, który bardzo spokojnie mi oznajmia, ze Pierre miał wypadek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kitty.
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 23 Wrz 2006
Posty: 848
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Śro 22:28, 14 Sty 2009    Temat postu:

po pierwsze miało być dużo a po drugie jakim prawem przerywasz w TAKIM momencie? ;<

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
NastySpirit
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 789
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zzzz...iębice ;)
Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Śro 22:41, 14 Sty 2009    Temat postu:

Dajjj dalej... Plisssss!!!! ;(

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Paulinda
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 05 Lip 2008
Posty: 364
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock
Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Czw 15:32, 15 Sty 2009    Temat postu:

Kitty. napisał:
jakim prawem przerywasz w TAKIM momencie? ;<


No właśnie! Przecież tak nie można!!! ; (


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kabaczek
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 179
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Czw 18:17, 15 Sty 2009    Temat postu:

I znowu się nad nami znęca Yellow_Light_Colorz_PDT_14
W takim momencie?!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
magdara
Administrator


Dołączył: 29 Wrz 2005
Posty: 7166
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nowy Targ
Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Czw 21:19, 15 Sty 2009    Temat postu:

to juz sie robi powoli nudne.


mam dosc czekania. :[

chce kolejna czesc


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
NastySpirit
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 789
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zzzz...iębice ;)
Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Czw 21:23, 15 Sty 2009    Temat postu:

magdara napisał:
to juz sie robi powoli nudne.


mam dosc czekania. :[

chce kolejna czesc


Ja też!!!@


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kitty.
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 23 Wrz 2006
Posty: 848
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Czw 21:36, 15 Sty 2009    Temat postu:

i ja.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PunK_BaNaNa
Mam dwie płyty SP


Dołączył: 30 Sty 2008
Posty: 3084
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Sob 22:37, 24 Sty 2009    Temat postu:

wybaczycie chyba krotka nieobecność




Telefon wysunął mi się z dłoni i upadł na stopę, po czym odbił się lądując z trzaskiem na posadzce. Poczułam wzrok mojej koleżanki z pracy na sobie.
- Anette, spadł ci telefon. – usłyszałam jej głos.
- Wiem.
Kopnęłam go z całych sił i tym razem rozbił się o ścianę. Tym razem to już oczy wszystkich zgromadzonych w tym miejscu nakierowały się na mnie. Heather podeszła do mnie i złapała pod ramię wyprowadzając spod oczu wszystkich ciekawskich. Usadziła mnie w swoim biurze zamykając szczelnie drzwi. Heather była moją szefową, była ledwie co starsza ode mnie. Zanim się obejrzałam dostałam w dłonie kubek ciepłej herbaty.
- Co się stało?
- Mój były...miał wypadek. – stwierdziłam pijąc herbatę.
- Poczekaj, to jest jeszcze gorące! – usłyszałam jej prawie krzyk.
Niestety za późno, oparzyłam sobie boleśnie język. Postawiłam kubek na biurku i zaczęłam kląć na swoją głupotę. Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam cicho płakać.
- Anette...
- On nie chciał się zabić prawda? Nie zrobił tego z mojego powodu.
- Anette, nawet nie wiesz co mu jest.
- Ale on miał te proszki.... on może chciał zrobić sobie krzywdę....
- Uspokój się. – skarciła mnie.
Spojrzałam jej w oczy, po czym znowu sięgnęłam po kubek. Wyrwała mi go z ręki twierdząc, że zaraz znowu sobie oparze język. Zakręciło mi się w głowie, poczułam niemiły ból w środku i po prostu przestałam kontaktować.

Gdy otworzyłam oczy stwierdziłam, że znam ten sufit, ale jest jasno. Jak ostatni raz patrzyłam w okno było o wiele ciemniej. Odkryłam się i wstałam niezręcznie szukając włącznika małej lampki stojącej tuż obok łóżka. Znalazłam go i stwierdziłam, ze mi nie potrzebny, bo przecież jest jasno... wyszłam delikatnym krokiem sypialni i poszłam w miejsce, gdzie wyraźnie skupiały się głosy. Stanęłam w progu widząc Jay’ a i Mel przy jednym stole. Stwierdziłam, że te święta odmieniły dużo. Pete spojrzał na mnie nie wyraźnie.
- Chcesz do niego jechać? – usłyszałam nie wyraźny głos przyjaciółki.
Pokiwałam głową ze zdziwienia i delikatnie się uśmiechnęłam przypominając sobie o co chodzi.
- Nie chce do niego jechać.
Odwróciłam się i znowu poszłam do sypialni. Zdążyłam tylko zamknąć drzwi i wpadała do mnie Mel.
- o jej! cię już doszczętnie?!
- Nie musisz na mnie krzyczeć.
- On jest w szpitalu, miał wypadek.
- Co mu jest? – spojrzałam na nią pytająco.
- Nie wiem.
- Więc po co mi każesz jechać do szpitala?
- Gdy tylko cię przywieźli z wydawnictwa Jay od razu do mnie zadzwonił! Byłam przy tobie cały czas i nie byłam u niego w szpitalu! Ty masz jechać do niego! On cię może potrzebować! – krzyczała, a ja patrzyłam się tylko na nią jak na wariatkę.
- Odpieprz się Mel.
Chciałam już ją wywalić z pokoju, chciałam zostać sama ze sobą, gdy ona uderzyła mnie w twarz. Złapałam się za policzek patrząc jej wrednie w oczy.
- Jak mogłaś?! – krzyknęłam do zdziwionej Mel.
- Dla twojego dobra.
- A jak ja cię teraz uderzę w twarz też będzie dla mojego dobra?!
Wpadł do pokoju Pete i złapał Mel za rękę.
- Chodź maleńka. – stwierdził łapiąc ja w pasie.
- To jest moje pieprzone życie Mel i to ja będę decydować czy pojadę do niego czy już nigdy go nie zobaczę. To jest moja decyzja i nie powinno cię to nic obchodzić.
Widziałam jak Pete ją objął, a ona wtuliła się w niego. Słyszałam jak zaczęła szlochać. Wyprowadził ją po chwili z pokoju, a ja stałam i się patrzyłam w ślad po nich. Usłyszałam głuche cześć skierowane do Jay’a i nastała cisza. Pojawił się w drzwiach kręcąc głową. Oparł się o framugę drzwi jak to miał w zwyczaju i patrzył na mnie.
- Zawieść cię?
- Zostaw mnie samą i nie chcę do cholery do niego jechać.
Wyszedł bez słowa, a ja podeszłam i z impetem trzasnęłam drzwiami, żeby pokazać jaka to jestem zła.
Zdjęłam kwiatki z okna i okręcając się w koc usiadłam wpatrując się w białe płatki lecące z nieba.
Tylko jedno pytanie. Czy to na pewno był wypadek?





this is my last resort... -
________________________________________


Jeden sygnał, drugi i trzeci... Potem czwarty.
- Słucham?
- Mel...
- A to ty.
- Ja. Mam prośbę.
- Jaką?
- Jakbyś mogła poprosić Pete’a, żeby do mnie przyjechał, bo chcę jechać do...niego.
- Doszłaś wreszcie do wniosku, że warto by było zobaczyć człowieka, którego się kocha.
- Przestań.
- Powiem mu, za jakieś pół godziny będzie.
Takie dosyć długie te pół godziny. Wciągnęłam na siebie czarne spodnie i bluzę z Kaczorem Donaldem. Siedziałam już kurtce opatulona czarno białym szalikiem. Czekałam na niego i tak naprawdę nie czułam tego doskwierającego ciepła w mieszkaniu. Było mi zimno, bo się denerwowałam. Tak naprawdę nie wiedziałam, co zastanę wchodząc do szpitala. Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, a ja zerwałam się łapiąc torbę przy okazji. Wymienione cześć i to by było na tyle z naszej rozmowy przez całą drogę. Anette za bardzo się denerwowała, a Pete to widział, więc się nie odzywał.
- Jak będziesz chciała to zadzwoń i przyjadę po ciebie.
Uśmiechnęłam się do jego dobroci, a on odwzajemnił. Z nieba padały małe śliczne płatki śniegu i rozbijały mi się na rękawiczkach. Stałam przed wejściem do szpitala i tak jakoś nie mogłam się ruszyć.
- Przepraszam, czy panienka na kogoś czeka? – usłyszałam tuż obok siebie głos.
Zanim spojrzałam na niego musiałam przetrzeć lecące łzy.
- Ja... w odwiedziny.
- To zapraszam do środka.
Otworzył przede mną drzwi, a ja już bez możliwości odwrotu weszłam do środka. Zdjęłam rękawiczki patrząc, gdzie może znajdywać się rejestracja czy coś podobnego. Ściągnęłam szalik i schowałam go do torby mówiąc sobie, że ja tu tylko na chwilę.
- Przepraszam, ale mam pytanie... – zaczęłam niepewnie mówić do jakiejś blondynki w zielonym fartuchu.
- Słucham. – odpowiedziała z uśmiechem.
- Bo ja chciałam odwiedzić Pierre’a Bouvier...
- Nie ma takiej możliwości, jeśli nie jest pani z rodziny.
Pieprzona szmata z niej.
- Jestem jego narzeczoną i lada dzień mamy wziąć ślub.
- Więc dlaczego nie było pani wczoraj przy nim?
- Dopiero dziś wróciłam z pracy.
- Jak pani godność?
- Anette Lethal.
Spojrzała na mnie podejrzliwie, za co miałam jej ochotę wydłubać te niebieskie oczka. Zapisała cos w swoim notatniku, po czym poprzekręcała kartki.
- Ma pani możliwość wejścia do pana Bouvier’a.
- No patrz nie możliwe... – syknęłam cicho. – W jakim pokoju jest?
- Jest na chirurgii w Sali numer 13.
- Przepraszam, a gdzie jest ta...chirurgia?
- Trzecie piętro.
Gdy usłyszałam to słowo na C i dopisane jeszcze do tego H, to aż mnie dreszcze przeszły. Bardzo mi się to nie podobało. Gdy stanęłam przed salą numer 13 prawie się rozpłakałam, lecz wiedziałam, że dłuższe stanie tu sprowadzi na mnie nie potrzebną uwagę. Pchnęłam drewniane drzwi zaglądając do środka, bo może oni się wszyscy pomylili i Pierre teraz siedzi w domu z lampką winą i dziewczyną przy boku grzejąc się ciepłem kominka. Moje myśli przerwał widok jego twarzy. Nie im się nie zdawało. Zamknęłam bardzo cicho drzwi. Miał zamknięte oczy i spokojnie oddychał. Przykryty tylko kołdrą, która była cienka jak letnia bluzka. Jedynie kroplówka płynęła do jego żyły. I jego strasznie spokojna twarz, aż mi się same łzy cisnęły. Parę zadrapań na twarzy. Podeszłam do niego i dotknęłam delikatnie dłoni. Była ciepła.
- O przepraszam, nie wiedziałam, ze ktoś odwiedza pana Bouvier’a... – weszła pielęgniarka.
- Czy on jest w śpiączce? Czy on jest połamany? Ma tak spokojną twarz, że nie mogę myśleć o niczym innym...
- Pan Bouvier aktualnie śpi. – powiedziała to jakby spanie było najprostszą na świecie rzeczą. – Zaraz się obudzi, bo muszę mu zmienić kroplówkę.
Patrzyłam jak ta przysadzista kobieta delikatnie budzi śpiącego chłopaka. Cofałam się do kąta, żebym nie bała przez niego zauważona.
- Dzień dobry. – usłyszałam uradowany głos pielengniarki
- Długo spałem?
- Mniej boli jak pan śpi.
- Nowa kroplówka?
- Jeszcze jedna dziś i ma pan na razie spokój.
- Dziękuję bardzo.
Kobieta po chwili majstrowania przy jego ręku skończyła robotę.
- Ma pan gościa. – rzuciła przy odchodnym, gdy ja właśnie chciałam się niepostrzeżenie wymknąć przez drzwi.
Kobieta wyszła, a ja zobaczyłam jego brązowe oczy wpatrujące się w moją sylwetkę.
- Anette... – szepnął cicho próbując się podnieść.
- Pierre leż, jesteś po wypadku.
- Potrącenie przez samochód to nie jest wypadek.
- Zbieg okoliczności? – zapytałam wychodząc bardziej w jego zasięg widoczności, żeby nie musiał wstawać.
- Czy ty myślisz, ze chciałem się zabić?
- Od samego początku się nad tym zastanawiam. W sumie to by było bardzo fair. Ty też musiałeś być u mnie w szpitalu, gdy ja...
- Nigdy bym się nie zabił. Miałem ciągle nadzieje, że będziemy razem... – znowu chciał się podnieść i syknął z bólu.
- Bouvier, leż do cholery. – powiedziałam ze łzami w oczach.
- Pamiętasz jak mam na imię... Chyba zależy ci na mnie jak przyszłaś.
- Ja cię dalej kocham...
- Więc dlaczego nie możemy zacząć od nowa?
- Ja... musze iść do pracy... przyjdę jeszcze.
Wyszłam szybko z Sali, żeby tylko nie zobaczył jak się rozklejam. Stwierdziłam, że schowam się w ciemnej uliczce i będę płakać. Tak też zrobiłam.




________________________________________

Zanim minęło trzy godziny byłam już z powrotem pod szpitalem. Po jednej kawie i telefonie do redakcji, ze dziś mnie też nie zobaczą. Przykro mi, ale tak musi być. Jakbym teraz weszła, a on by znowu spał poszłabym do domu. W myślach modliłam się o to. Znowu ta pieprzona blondyna wypytywała się jakby usiłowała mi pokazać, ze nie jestem godną osobą do zapamiętania. Znowu stanęłam przed 13 i znowu poczułam łzy. Tym razem popchnęłam pewniej drzwi i zobaczyłam Pierre’a siedzącego i już w „piżamie” i pijącego ciepłą herbatę.
- Nie w pracy? – zapytał trzymając kurczowo kubek.
- Zapomniałam, gdzie to miejsce się znajduje. Mogę usiąść?
- Jeszcze się pytasz...
Podeszłam do łóżka i wyciągnęłam spod niego taki czarny taborecik i czymś miękkim na siedzeniu. Tak dziwnie czułam jego wzrok na sobie, tak miło znowu było go czuć.
- Mogę chodzić. Możemy iść do kawiarni. – stwierdził odkrywając się.
- Ale masz herbatę.
- Ty nie masz.
Więc wstał, tak trochę powoli i widziałam jego skrzywione usta.
- Pierre może ty się połóż...
- Przestań księżniczko...
Złapał się na tym, ze tak do mnie powiedział, a ja złapałam się na tym, ze sprawiło mi to wielką przyjemność. I tak zamilkliśmy na chwilę, przez tą niezręczność. Założył na stopy takie śmieszne kapcie, w których w życiu go nie widziałam. I ten szlafrok, bo tak to się ma w szpitalach. Otworzyłam mu drzwi, taka mała zamiana ról. I szliśmy w ciszy, Pierre prowadził do tej nieszczęsnej kawiarni. Nie wiedziałam w sumie co my będziemy tam robić. Gdy już usiadłam idealnie naprzeciwko niego unikając jego brązowych oczu, unikając przypadkowych dotknięć czy to pod stołem czy nad... Ma być neutralnie.
- Masz dziwne miejsca spotkań Pierre.
- Tak jakoś wychodzi w miłości...
Znowu nie odpowiednie słowo użyte między nami, a za oknem znowu pada śnieg.
- Schudłaś... Przefarbowałaś włosy...
- „Zmienione włosy, żeby nie pamiętać jak wkładał w nie palce”.... Pierre powiedz mi jak to było.
- Co było? – zapytał się ze zdziwieniem łapiąc jedno ciasteczko posypane takimi czekoladowymi wiórkami.
- No wtedy... w klubie.
Odłożył je, zupełnie jak małe dziecko kiedy mu nie zasmakuje.
- Czekałem na ciebie, wtedy na tej sofie. Wiedziałem, że przyjedziesz dosyć późno i zacząłem się po prostu już nudzić. Chciałem po ciebie pojechać, lecz właśnie wtedy przyszły trzy panny. Gdyby to była jedna mógłbym się obronić, ale ich było trzy sztuki wyrachowanych dziwek. Nie wiem co ode mnie chciały, ale zaraz na mnie siedziały i chciały się całować.
- A dłonie? – zapytałam patrząc w jego oczy.
- Co dłonie?
- Widziałam wyraźnie jak trzymałeś dłonie na jej tyłku.
- A jak miałem ją inaczej odepchnąć? – zamilkłam próbując to przetrawić, a on się patrzył na mnie.
Zacząć inny temat.
- Pracuje. – stwierdziłam mieszając od niechcenia w swojej filiżance.
- A gdzie mieszkasz?
Ups... szybka zmiana tematu, czy prawda? Zmieszałam się trochę jak ta ciesz w filiżance, gdy przed chwilą merdałam w niej łyżeczką.
- Jay. – użył tego jednego słowa, a mi od razu coś się stało i nie mogłam nic powiedzieć.
- Tak.
- Śpisz z nim?
- Nie. – przecież mogłam powiedzieć, ze to nie jego sprawa, bo nie jesteśmy razem. Przecież mogłam mu zrobić na złość.... – Nie mam nikogo od tego czasu.
- Ja też nie.
Zbyt proste odpowiedzi, żeby mogły być kłamstwem. Widziałam, ze jest zbyt szczery akurat w tej chwili.
- Chyba musze już iść Pierre. Choć pomogę ci dojść do sali.
Zapłaciłam za te dwie kawy i te jednak nienaruszone ciasteczka. Ruszyliśmy wolnym krokiem ku jego sali. Wolnym, bo on nie mógł szybciej, jednak dalej go wszystko bolało. Ośmielona tą całą rozmową nawet go przykryłam kołdrą, nawet się do niego uśmiechnęłam.
- Ta rozmowa była na koniec związku, czy na początek nowego? – zapytał patrząc się jak odchodzę.
- Czas pokaże Pierre.


Please... put the doctor on the phone...
________________________________________

Od tego czasu go tydzień nie widziałam. Heather zawaliła moją głowę i mnie zleceniami lub redagowaniem tekstów jakichś praktykantów. Nie wychodziłam z domu, tylko w salonie na ławie i kanapie było moje królestwo. Tylko czasami trochę kawy, jakieś płatki czekoladowe lub inne moje dziwactwa. Jay podrzucał mi czasami jakieś jedzenie, tylko tak, żebym go nie ugryzła. Pod wpływem pracy znowu Pierre został odtrącony w niepamięć. Mel do mnie dzwoniła z jakimiś wiadomościami na temat jego zdrowia, ale ja nie miałam czasu nawet wziąć porządną kąpiel.
- Musimy pogadać. – stwierdził Jay.
- Dam ci dziś pieniądze na czynsz.
- Oddaj to. – wyrwał mi plik kartek z ręki.
- Ja musze to skończyć w 15 minut. – stwierdziłam z pretensją.
- jak ze mną pogadasz to ci nawet pomogę.
- Ty się na tym nie znasz. Oddaj! – zaczęłam tupać i udawać, ze płacze.
Wepchnął mi znowu plik kartek do ręki i usiadł blisko mnie.
- Kochasz mojego brata?
- Jay, ja naprawdę nie mam czasu na takie rozmowy, muszę to skończyć.
- Kochasz go?
- Dałam mu szansę. – nie usatysfakcjonowany Jay zamilkł. – Kocham.
Wstał z kanapy, lecz ja zdążyłam go złapać za rękę.
- Czy ty chcesz powiedzieć, że mam się wynieść z twojego domu, bo kocham twojego brata?
- Nie. Po prostu mam chęć cię pocałować, dlatego wolę iść.
- Więc tchórzysz.
Spojrzał mi w oczy nie rozumiejąc, o co mi chodzi. Prowokacja z mojej strony, bo musze wiedzieć, na czym stoję. Wychodzi na to, że mam dwóch adoratorów, i już jest wygrany.
- Kochasz mnie? – zapytałam nawet bez mrugnięcia okiem.
- Nie potrafię nazywać uczuć.
- Ja tez. Mamy ze sobą coś wspólnego Jay. Przepraszam, ale naprawdę musze to skończyć.
Schowałam się za stertą papierów, żeby nie czuć jego piekielnego wzroku na sobie. Próbowałam przeczytać kawałek tekstu, ale nawet nie mogłam się skupić. Odgrzebałam telefon, gdzieś spod sprawozdania z premiery filmu. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam go dalej stojącego i patrzącego. Wstałam i poszłam do łazienki. Zamykając drzwi ostrzegłam go, żeby nie podsłuchiwał, bo go zabije.
- Mel?
- Pete.
- Gdzie ona?
- W łóżku.
- Darowalibyście sobie to prokreacje, gdy ja jestem na całkowitej abstynencji.
- Śpi, źle się dziś czuje.
- Aha... – jęknęłam cicho. – Coś ty jej zrobił bydlaku?
- Nic jej nie zrobiłem. Wsadziłem w dłonie kubek z cytrynową herbatą i położyłem w łóżku przykrywając kołdrą.
- Jaki z ciebie kochany misiu.
Już widziałam ten jego uśmiech dumy i miałam mu ochotę oczy wydłubać.
- Mieszkasz z Mel?
- Wiesz, ze możesz się do niej wprowadzić o każdej porze dnia i nocy.
- Skąd wiedziałeś?
- Zgadywałem. Przyjadę po ciebie.
Uśmiechnęłam się blado. Nie wiem dlaczego właśnie to zrobiłam. Koniec z Jay’em. Tym razem koniec z przeszłością. Muszę zacząć od nowa życie. Może z ludźmi ze starych historii, ale od nowa.




nothing on my back
________________________________________

Otworzył przede mną drzwi do mieszkania Mel, gdy ja nie wiem, który już raz w życiu klęłam na te przeklęte walizki, jakbym nie mogła kupić sobie dużego plecaka. Uśmiechnął się wpuszczając mnie do środka. Zdejmowałam buty słysząc dziwne odgłosy, a gdy weszłam do salonu ścięło mnie z nóg.
- Nie będę się interesować, od kiedy to Wentz prowadza się z Bouvier’em.
Twarz Pierre’a lekko się rozpromieniła, a po chwili w drzwiach ukazała się jedna z najdorodniejszych zjaw, jakie w życiu widziałam.
- Mel skarbie. – krzyknęłam z radością i rzuciłam się na nią.
Przytuliłam ją delikatnie, bo wyglądała na taką co w ciągu 20 sekund połamie się przy lekkim wietrzyku.
- Peter co ty żeś jej zrobił?
- Przeziębiłam się. – wyszlochała Mel, po czym kichnęła.
- Mówiłam ci maleńka, że seks na śniegu zdrowy nie jest.
Objęłam ją delikatnie mimo jej miażdżącego wzroku i poprowadziłam do sypialni. Ułożyłam pod kołdrą i usiadłam tuż obok.
- Dlaczego Pierre tu jest? – zapytałam na wpół przytomnej dziewczyny.
- Pete ostatnio często się z nim widuje... Chyba się zaprzyjaźnili.
- Jakoś nie mogę uwierzyć w to co widziałam.
Czułam jak Mel szuka mojej dłoni, więc pomogłam jej w tej sztuce.
- Daj mu szansę maleńka...
Spojrzałam jej w oczy uśmiechając się lekko.
- Myślisz, ze powinnam?
- A nie jest tego wart?
Pokazałam jej język i mocniej przykryłam kołdrą wychodząc z pokoju. Kazałam jej spać, bo ma być zdrowa.
Usiadłam na kanapie tuż naprzeciwko niego. Udałam, że nie patrzę na niego, ale tak naprawdę studiowałam każdy kawałek jego ciała. Miał już włosy jednej długości, takie jak kiedyś, gdy go dopiero co poznałam. I te same dłonie, które potrafił tak dobrze grzać w zimne wieczory. Tęskniłam.
- Gdzie Pete? – zaczęłam rozmowę od gruntu jak najbardziej neutralnego.
- Robi ci herbatę, bo stwierdził, ze musiałaś bardzo zmarznąć w samochodzie.
Powiedział to z taką lekką irytacją i tym uśmieszkiem. Tak jak wtedy, gdy chciał mnie rozbawić w smutny dzień. Moje serduszko strasznie tęskniło.
- Jak się czujesz? – dlaczego znowu ja zaczynam?
- Dobrze. Nic mnie już nie boli i jakoś chyba nie zapowiada mi się, żeby wrócić do szpitala. A ty?
- Jestem przemęczona. Przez cały tydzień non stop pracowałam, musiałam nadrobić te dni, kiedy byłam u ciebie w szpitalu.
- To były dwa dni. Tylko...
- Heather mnie lubi tak samo jak moją pracę. – widziałam jego pytanie w oczach. – Heather to moja szefowa.
Wszedł Pete, taki ucieszony i w ogóle ach, och i ech... Usiadł obok mnie podsuwając mi kubek. Oparł się i czekał na dalszy ciąg zdarzeń.
- Nie pogryzłaś go jeszcze? – wypalił w którymś momencie.
- Pierre oddychasz?
- Tak.
- Żyje, nie przegryzłam mu tętnicy.
- Ale robicie jakieś ruchy w stosunku do waszego związku? – Pete uśmiechnął się i zaplótł swoje palce.
- Anette wyjdziesz dziś albo jutro ze mną? – zapytał Pierre udając, ze Pete’a nie ma.
- Jasne, jak chcesz.
- Ale tak jakoś oschle to wszystko jest.
Oboje spojrzeliśmy się na niego, jak na robala, którego trzeba zabić.
- Już siedzę cicho biedroneczki.
- Lepiej się zapchaj ciastkiem. – stwierdziłam biorąc kubek do ręki.
- Ja to jestem sprytny. – stwierdził biorąc ciastko i wstając. - Umówiłem was na randkę.
I poszedł do Mel uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Czy ona nas naprawdę umówił na randkę?
- Na to wygląda. – stwierdził zdezorientowany Pierre.
Wybuchłam śmiechem, bo już nie mogłam, a on tuż za mną.





I miss you...

Stałam przed lustrem w sypialni Mel i gładziłam śliczną czarną bluzkę. Wydałam na nią krocie, ale czułam, ze muszę mu się pokazać jako nowa Anette.
- Dla niego zawsze ślicznie wyglądałaś.
W lustrze zobaczyłam Mel, która opierała się o ścianę wpatrując się swoimi dziwnymi oczyma we mnie. Z lekkim uśmiechem, tak jak to ona potrafiła.
- Tak myślisz? – odpowiedziałam dalej gładząc kawałek koronki.
- Ja to wiem. Zakładasz glany czy jakieś seksowne kozaczki?
- To była próba rozbawienia? – zapytałam siadając na łóżku w celu poprawienia rajstopy.
- A ty Lethal jesteś spięta.
- W końcu to randka.
- Tylko, że z chłopakiem, z którym byłaś rok.
- Jesteśmy już zupełnie inni, mała.
- Jesteście tacy sami. Dorośliście trochę przez te 5 miesięcy, ale ciągle tak samo walnięci na swoim punkcie.
- Zaraz się na ciebie obrażę...
Wciągnęłam na stopy ciężkie glany. I z uśmiechem, jaki towarzyszył mi przy zdaniu na studia założyłam czarny szalik. Mel mimo tony chusteczek w dłoniach podała mi taki czarny płaszczyk do kolan. Jej, bo ona takie nosi, a ja nie. Czułam się naprawdę strasznie dziwnie, a gdy wychodziłam z mieszkania dostałam kopa, takiego na szczęście.
Stałam na chodniku przysypanym śniegiem tylko jakieś trzy minuty. Chowając dłonie w kieszenie płaszcza patrzyłam jak podjeżdża tym samym samochodem co kiedyś mnie woził w różne dziwne zdjęcia. Wyszedł po to tylko, żeby powiedzieć mi cześć i otworzyć drzwi. Żeby je zamknąć i powiedzieć, że tęsknił... ale tak cicho, żebym nie słyszała.
W ciszy jechaliśmy samochodem, czułam ciepło rozpływające się po moim ciele. I dzięki ogrzewaniu w samochodzie i dzięki jego obecności. Samochód stanął pod jego domem. Tak dobrze znanym mi miejscem.
- Jeśli myślisz, ze mnie przelecisz i będzie po wszystkim to...
- Nie myślę tak księżniczko.
Wyszedł z samochodu, żeby znowu otworzyć mi drzwi. Złapał delikatnie za dłoń. I co z tego, ze miałam rękawiczkę? I co z tego, ze wiał zimny wiatr? Było strasznie ciepło. Poprowadził mnie przodem przez odśnieżony chodnik. Do salonu prowadził, zabrał płaszcz.
- Tylko on nie jest mój. – stwierdziłam spoglądając jeszcze na niego.
- Nie kradną tu nic.
Dużo małych grzewczych świeczek i rozpalony kominek. Ta sama kanapa, gdzie tak słodko się kochaliśmy w poprzednie święta.
- Zrobiłeś to specjalnie. – stwierdziłam, gdy usłyszałam wreszcie jego kroki.
- Ale co specjalnie?
- Nie ważne...
Wręczył mi z takim ślicznym uśmiechem jedną różę, koloru czerwonego jak każda świeczka tym salonie. Posadził na kanapie przesiąkniętej jego zapachem. Musiał dużo spędzać czasu na niej, gdy to wszystko się tak toczyło. Wyskoczył do kuchni i przyniósł po chwili gorącą czekoladę i czekoladowe muszelki i mleko. Roześmiałam się łapiąc za miseczkę.
- Jesteś niemożliwy Pierre.
Sam też zaczął się śmiać sięgając po swoją miseczkę. Bardzo romantyczne, żeby jeść przy świecach płatki. Romantyczne, bo siedział tuż obok i czasami patrzył na mnie. Czułam się jak u siebie, bo w końcu kiedyś byłam u siebie. Podciągnęłam kolana pod brodę i jakoś nie przejmując się zbytnio tym, że spódnica podjechała mi do góry dalej jadłam.
- Anette?
- Mhm... – na nic więcej nie stać człowieka, w którego buzi znajduje się niezidentyfikowana konsystencja czekoladowo mleczna.
- Tęskniłem za tobą...
- Ja za tobą też... Nawet nie wiesz jak bardzo Pierre.
- Wybaczysz mi to?
- To już chyba było dawno wybaczone i tylko została sama złość. Dużo złości... Przepraszam, ze cię wtedy strzeliłam w twarz. To był chwyt obronny.
- Za wcześnie się spotkaliśmy i dlatego tak wyszło, a ja nie powinienem cię całować.
- Nie mogłam się znowu po tym pozbierać... To co zobaczyłam strasznie zabolało. Niby mówisz, że mnie kochasz i świata poza mną nie widzisz a to taki numer....
- Kocham cię i świata poza tobą dalej nie widzę. Wegetacja nie jest życiem, życie bez ciebie nie jest życiem.
- Czarujesz Bouvier. – stwierdziłam stawiając miseczkę z uśmiechem.
- Mówię prawdę, nie jestem Harry’m Potter’em.
- Nie masz blizny. W sumie po ci ona i tak kobiety na ciebie lecą.
- A ty dalej na mnie lecisz?
- Zadajesz głupie pytania... miśku.
Dotknął mojego ramienia tak bardzo delikatnie uśmiechając się przy tym. Pierre...



Am I crazy about you?
________________________________________

- Odwiózł pod dom i zostawił. Znowu się tak ślicznie uśmiechał... – oparłam łokcie na stole i spojrzałam rozmarzona w okno.
- Znowu tracisz dla niego głowę Anette...
Wstała zabierając spod nosa kubek. Zmyła go, a ja dalej marzyłam... Chyba o swoim ślubie...
- Te księżniczka! – usłyszałam krzyk Pete’a. – Co jej?
- Zaraźliwa choroba. PIERRRREEE!
Usłyszałam ich cichy śmiech, ale zbyt zaabsorbowana nim. Za bardzo zostaje w głowie. Wybić! Uderzyłam głową o blat stołu i poczułam jak oboje łapią mnie z tyłu.
- Chciała zrobić sobie krzywdę, widziałeś?
- Boże... Ona sobie rozwaliła nos.
Ułożyli moja głowę na oparciu krzesła kuchennego.
- I zaraz pewnie zacznie jej się toczyć ślina z ust...
- Przestań się z mojej siostry śmiać cholero! Tak wygląda miłość.
- Jestem teraz zazdrosny o doznania.
Słyszałam jak jeszcze chwile się kłócili a potem bardzo mocno do siebie przylgnęli pochłaniając nawzajem.
- Chcecie się kochać na stole kuchennym, czy w sypialni? – nie odpowiedzieli, bo aktualnie Pete schodził ustami na jej szyję. – To ja się przejdę lepiej.
Zanim wyszłam złapałam jeszcze paczkę chusteczek, by nie utopić się we własnej krwi. Przez moment pomyślałam o tamponach, ale zauważyłam jak w połowie nadzy Pete i Mel przemieszczają się, wiec opuściłam dom w zorganizowanym pośpiechu. Wybiegłam z kamienicy i wpadłam tak po prostu i bezczelnie na Pierre’a.
- Cześć. – znowu się uśmiechnął... Zakochałam się jak głupia gówniara.
- Hej. Radzę tam nie wchodzić, bo dochodzi między nimi do stosunku seksualnego.
- Co ci jest w nosek? – zapytał patrząc najpierw na chusteczki, później na krew obok nosa.
- Uderzyłam się i popłynęła.
On tak patrzył... tak... ach...
- Dasz się zaprosić na lunch?
- Strasznie się uparłeś Bouvier.
- Dałaś mi szansę i musze ją wykorzystać.
Włożyłam swoja rękę pod jego ramię i pozwoliłam się prowadzić. Miło było iść przez zaśnieżone ulice i chuchać na zimno, gdy inni normalni ludzie siedzieli w samochodach z ogrzewaniem. Wiedziałam, ze na dodatek zaraz zacznie padać śnieg. Widziałam, ze się uśmiecha dumnie.
- Dlaczego się tak cieszysz? – zapytałam, gdy skręciliśmy w boczną uliczkę.
- Bo mam przy sobie kobietę, którą kocham, jest w stanie wybaczania mi i świat potrafi być czasami naprawdę piękny.
- Ale tylko czasami.
- Tylko czasami.
Wprowadził mnie do restauracji, gdzie siedzieli sami biznesmeni, a my tacy normalni ludzie z ulicy chcemy tu zjeść lunch. Miło było, bo zamiast zwykłych beznadziejnych krzeseł, były czerwone kanapy. Więc usiadłam na niej, po czym zdjęłam kurtkę. Między mną a Pierre’em był stolik, a na nim jakieś kwiatki, co mi się bardzo spodobało były żywe. W głośnikach tak na dobre trawienie leciało sobie po cichu Crazy Aerosmith. I w końcu przyszedł kelner uśmiechając się od ucha do ucha. Taki zawód. Kątem oka widziałam wpatrzonego we mnie Pierre’a śpiewającego razem z Tyler’em. Mimo tego uśmiechu co mi rósł na twarzy zamówiłam dla niego sushi, a dla mnie sałatkę grecką.
- Anette... – spojrzałam w jego twarz, jeszcze przed chwilą taką uśmiechniętą. – Schudłaś strasznie.
- Przesadzasz. – stwierdziłam chowając dłonie pod stołem.
- Nie przesadzam.
- Że niby już nie jestem dla ciebie ładna czy co?
- Jesteś dalej najpiękniejsza, ale... martwię się po prostu.
- Nie masz o co.
I na szczęście kelner mnie wyratował z opresji przynosząc nasze jedzonko. Pierre tylko jeszcze spojrzał na mnie, gdy brałam do ręki widelec, a potem odpakował opakowanie, w którym znajdowały się pałeczki.
- Chcesz? – zapytał wyciągając dwa drewniane kołki z surową rybą na końcu.
- Jakoś nie mogę się pogodzić z tym, ze to żyło i do tego jest jeszcze nie po obróbce.
Gdy ja odkładałam oliwki on nadziewał sobie na pałeczkę i zjadał, za co raz dostał widelcem po ręku, mimo iż ich nie lubię. Później zamówił dla nas herbatę. I siedzieliśmy przy niej patrząc sobie w oczy i rozmawiając na tematy, nieporuszone od prawie pół roku. Potrzebowaliśmy rozmowy, żeby móc się zrozumieć, żebyśmy mogli do siebie wrócić.
- Nauczyłem się gotować. – stwierdził z dzikim uśmiechem.
- Jestem z ciebie dumna. Oprócz wody co jeszcze?
- Jesteś okropna.
- Nie. Ja chcę widzieć twój uśmiech.
Znalazł na stoliku, gdzieś leżącą moja dłoń i położył swoją. Delikatnie gładził wskazującym palcem.
- Wrócisz do mnie?




Crazy?
________________________________________

Okupywałam sypialnie Mel, bo tylko ona w tym domu miała sprzęt doprawdy grający. Włączyłam sobie Sum’a i siedziałam na łóżku próbując poprzez tą dziką perkusje coś zrozumieć. Chciałam się skupić, ale przy tym nie za bardzo myśleć o czymkolwiek.
- Wchodzę! – usłyszałam krzyk przyjaciółki.
Gdy tylko pojawiła się w drzwiach złapałam za poduszkę i rzuciłam w nią.
- Wypad! – odkrzyknęłam, gdy ona zamykała drzwi.
Schowałam głowę między kolanami i wpatrywałam się w kremową powierzchnię jej kołdry. Zła Anette Lethal na tropie dobrej myśli. Ja to jestem dopiero głupia.
- Misia moja...
Jej głowa była za otwartymi drzwiami, więc mogła być pewna, ze nie zrobię jej krzywdy.
- Porozmawiaj ze mną maleńka. Proszę cię.
Pozwoliłam jej wejść do środka, ale warknęłam żeby zamknęła drzwi.
- Powiesz mi co się dzieje?
- A co ma się dziać?
- Wczoraj po południu wbiegła jakaś wariatka do mojego mieszkania i zamknęła się w mojej sypialni.
- Odmawiam składania zeznań.
- Zabiłaś Pierre’a?! – krzyknęła przerażona.
- Głupia... – jęknęłam po czym znowu schowałam głowę. – Kocham go strasznie, ale jest we mnie po tym wszystkim lęk, ze nam się nie uda...
Zapadała cisza, a ja słuchałam z przymkniętymi powiekami muzyki, czekałam na jakiś znak od Mel, że mnie przynajmniej rozumie. Albo udaje.
- Nie przekonamy się maleńka, jeśli nie spróbujemy.
- Dupek z ciebie Bouvier. – stwierdziłam spoglądając na miejsce, gdzie przed paroma minutami siedziała Mel.
Siedział tam uśmiechnięty z deka, w zimowej kurtce, z szalikiem na szyi. Spoglądał w moja stronę, jakbym tylko ja miała dać mu zbawienie.
- Kocham cię. – szepnął.
- Jakie wyznania...
- Lethal, bez ironii już! Koniec obrony przed tym, co czujesz.
- Przed tobą Pierre...
- Słuchaj mnie. Kocham cię i jest pewny, że chcę z tobą spędzić moje życie. Tylko z tobą, przy tobie, obok ciebie, na tobie...
Zaśmiałam się cicho mimo tej łzy w prawym oku.
- Myślisz, ze sobą wytrzymamy do końca życia?
- Najwyżej będziemy się podczas kłótni zamykać w klatce.
- Kocham cię Pierre.
Ujął moją twarz w swoje dłonie i z miłością patrzył na każdy element. Tak powoli zbliżał się do moich ust, a ja świrowałam. Tak bardzo tęskniłam za jego każdym elementem, za jego oczyma, za ustami, nosem i wiewiórczymi policzkami. A go dotknęliśmy się już ustami poczułam taki ból tęsknoty za nim, ze nie potrafiłam już normalnie oddychać. Przytuliłam się do niego potem mocno, bardzo mocno.
Gdy potem weszliśmy do kuchni tak blisko siebie zobaczyłam cała brygadę okupacyjną zaczynając od Mel kończąc na Seb’ie.
- On żyje! – krzyknął uradowany David.
- Spodziewałeś się, ze go zabiję? – zapytałam szukając jego dłoni.
- Tak, więc historia Anette i Pierre’a zakończyła się szczęśliwie i teraz bobaski, ślub i te inne i będzie...
Nie chciałam usłyszeć tego do końca. Wyrwałam się Pierre’owi i wskoczyłam do sypialni, ponownie barykadując się w niej.
- IDIOTA! – krzyknęła Mel.
Słuchałam jak wszyscy pukają do drzwi pewnie w celu zobaczenia księżniczki. O nie, księżniczka odmawia widzeń.
- Anette otwórz tylko mi. – słyszałam spokojny głos Pierre’a.
- To ty mnie w to wpakujesz. Nie otworzę nikomu!
Wzięli mnie głodem. Po trzech godzinach wychyliłam się za drzwi. Było cicho, więc myślałam, że myślałam się zwinęli do domu. Pociągnął mnie do siebie po czym objął tak mocno, że nawet ruszyć ręką nie potrafiłam.
- Bydle! Jesteś bydle Bouvier i wcale już cię nie kocham! Puść!
- pożegnaj się z Mel skarbie. – powiedział głośno.
Zdradziecka Mel pomachała do mnie na pożegnanie ciesząc się jak wariatka. Zostałam wepchana do samochodu, który prowadził zdradziecki Seb ze zdradzieckim uśmiechem. Pierre usadził sobie mnie na kolanach i dalej mocno trzymał.
- Maleńka nie wierzgaj, bo...
- Cicho siedź. Myślę jak uciec.
Czułam jego ciepły oddech na mojej szyi, co było mi bardzo nie na rękę, bo się dekoncentrowałam. Jego dłonie czasami dotykały mojej skóry, co powodowało zawroty głowy. Tęskniłam za nim tak bardzo, że mogłabym siedzieć w jego mocnych „objęciach” dobry rok. Wariowałam.
- Dlaczego tak ciężko oddychasz? Zmęczyłaś się?
- To jest porwanie ma się rozumieć?
- Spokojnie maleńka, krzywdy ci nie zrobię.
- Już mi robisz... Chuchasz mi na szyję, a ja jestem rozkojarzona...
- Spragniona. – szepnął mi z uśmiechem do ucha.
- To już inna bajka.
- Ciągle ta sama księżniczko.
Włożył mi rękę pod bluzkę... Oj ma cnota długo nie wytrzyma, a już miałam iść do klasztoru.



________________________________________

Trzymał za rękę i nie chciał puścić, mimo iż tłumaczyłam jak dziecku, ze jutro idę do pracy, ze musze jechać do Mel po ubrania. Dalej uśmiechał się perfidnie trzymają kubełek lodów czekoladowych w dłoniach. Już krzyczałam na niego i klęłam. Powiedział, że jak go pocałuje to mnie zawiezie, lecz potem musiałam mu jeszcze obiecać, ze nigdzie się nie zamknę i nie będę stawiała mu oporu przy wyjściu. A potem i tak stwierdził, ze sam pojedzie.
- Nie ufasz. – założyłam rękę na rękę.
- Ufam.
Chciał mnie udobruchać, lecz ja już nie dam mu się. Szłam jak obrażona pannica na górę, lecz on mnie ciepło objął z tyłu i znowu zaczął chuchać w szyję.
- Chcę pojechać do Pete’a. I chcę żebyś zrobiła kolację. Dla nas.
Uśmiechnęłam się, bo to tak naprawdę było słodkie. Wygnałam go z domu. I na prędko zaczęłam przeszukiwać jego... nie. Naszą kuchnie.

Siedział już w salonie z pełnym uśmiechem na twarzy, bo mam dla niego niespodziankę. Słyszałam jego ciche krzyki, bo umierał z ciekawości i jeszcze chyba z głodu. Raczej nie zadziwię go moimi zdolnościami, ale oczekiwałam, że jego kochane i dobre serduszko zabije mocniej na widok tych kanapek. Zadziwię go także herbatą cytrynową i ciastem czekoladowym, w które włożyłam najwięcej serca. Gdy postawiłam przed nim talerz widziałam jak urósł na jego ustach uśmiech. Złapała jedną i z pełnymi ustami zaczął opowiadać jak to było jak Mel zobaczyła go u siebie w drzwiach. Nie wiem z czego mi się bardziej chciało śmiać. Siedział i gestykulował trzymając kanapkę w ustach i do tego chciał przy tym mówić. Nie wychodziło mu to najlepiej, więc już po paru minutach trzymałam kawałek kanapki na kolanach.
- Przepraszam! – krzyknął po czym się rzucił na mnie w celu posprzątania po sobie.
- Nie ma za co Pierre. – stwierdziłam z uśmiechem.
Podniosłam sobie kanapkę i ją zjadłam, bo spadła chlebem na kolana a nie pomidorem, za co na pewno bym mu nie wybaczyła. Uśmiechnął się tylko po łobuzersku i znowu włożył sobie kanapkę w usta. Wyciągnęłam rękę i wyrwałam mu ją.
- To jest ostatnia kanapka, którą lubię.
- Dlaczego ta?
- Bo ma więcej sera niż inne.
Pozwolił mu ją zjeść pod warunkiem, ze z nim zostanę. A potem... potem usiedliśmy obok siebie na kanapie. Pozwolił położyć swoje nogi na swoich udach i uśmiechał się do mnie.
- Ale ja jeszcze coś mam dla ciebie. – stwierdziłam z uśmiechem tracąc to ciepło.
Pobiegłam do kuchni, zrobić szybko to co miałam zrobić przed wystygnięciem herbaty. Już kończyłam, gdy poczułam jak łapie mnie w talii.
- Nie mogłam się doczekać na ciebie i przyszedłem.
Nie zdążył zobaczyć, bo ja nabrałam na palce bitej śmietany i wypaliłam mu prosto w twarz. Myślałam, że zacznie mnie maltretować, ale on się tylko uśmiechnął. Wycierał twarz moimi palcami a potem je oblizywał. Łaskotał przy tym nie miłosiernie, ale było warto.
- Dla ciebie małpo. – stwierdziłam całując go w policzek.
Ujrzał kawałek ciasta czekoladowego z czekoladą na wierzchu a na nim takie małe słodkie serduszka z bitej śmietany, bo chciałam mu pokazać, ze ciągle kocham. Karmiłam go palcami, bo nie chciał widelca. Wytarł się potem o moją twarz, z takim słodkim uśmiechem i rozkojarzonym wzrokiem. Złapał za dłoń i zaczął ciągnąć do sypialni, przy okazji złapał jeszcze tylko swój kubek.
- A moja herbata? – zapytałam pokonując drugi stopień na schodach.
- Nie mam trzech rąk księżniczko.
- Małpiszon.
Otworzył drzwi i wszedł, ja zostałam przy progu. Widziałam na ścianie, tam gdzie zawsze wisiało nasze zdjęcie. I nie w nowej obudowie, tylko z kawałkami ostrego szkła jeszcze w ramie. Patrzył się na mnie ze zdziwieniem, bo się nie ruszyłam.
- Co ci jest?
- Zdjęcie. – jęknęłam jak małe dziecko bliskie płaczu.
- Jesteś nie poprawną optymistką, jeśli myślałaś, że go wyrzucę, ale coś takiego.
- Przytulisz mnie?
Rozbroiłam go tym pytaniem jak on rozbroił mnie swoim słodkim uśmiechem.
- Dlaczego mam mokrą szyję? – wypalił po 2 minutach.
- Bo ci ją zapłakałam.
Potem wytarł łzy i tak słodko się uśmiechał.
- Ty chyba jesteś szczęśliwy... Ciągle się uśmiechasz w ogóle taki kochany i szalony i wesoły...– szepnęłam stojąc naprzeciwko.
- Bo jak nie być?
- Ja tam wiem.
Chciałam z nim jeszcze porozmawiać, lecz on zagroził, ze mi włoży poduszkę w usta. Rozebrał mnie trudem powstrzymując się o dotknięcia skóry i położył w łóżku. Pocałował w czoło twierdząc, że jutro idę do pracy.




Perfect but crazy.
________________________________________



- Dziś idziesz do pracy. – usłyszałam.
Nic sobie z tego nie zrobiłam i przekręciłam się na brzuch.
- Idziesz do pracy. – jeszcze raz.
Cisza i spokój. Spać.
- Do pracy ty podła kreaturo! – szturchnął mnie łokciem boleśnie wbijając w żebro.
- Odejdź w ciemność potworze. – zaskowyczałam z bólu.
Czekałam na atak z góry. Mój nieobliczalny facet myśli jak mnie zgładzić. Poczułam jak łapie mnie za kostki i zaczyna ciągnąć. Zdążyłam się złapać poręczy łóżka i zacząć krzyczeć.
- Bouvier do cholery ty możesz leżeć do nie boskich godzin, więc ja też! Zostaw mnie, bo mnie popamiętasz!
- Codziennie rano jest zawsze to samo. I ty myślisz, ze ja cię każdego ranka będę zawoził do pracy?
- To nie pieprz mnie pół nocy do cholery!
- Sama mnie prowokujesz.
- Jasne samcu, zwal wszystko na kobietę! To ty mnie nie całuj po szyi i nie mów mi tych sprośnych rzeczy do ucha. I to przy ludziach!
- I powiedz, ze to wszystko nie sprawia ci przyjemności. – położył dłonie na biodrach i wpatrywał się we mnie.
- Seks z tobą? Owszem, sprawia dziką przyjemność. I jak mnie rozgrzewasz oddechem na mojej skórze, a potem mówisz, ze mnie przywiążesz do łóżka. Ale ja nie chcę iść do pracy!
Zaczęłam się rzucać po łóżku na znak protestu i mojej nie naruszalnej woli, po czym szczelnie owinęłam się kołdrą. Znalazł kawałek ciała, gdzie byłam goła i zaczął delikatnie jeździć po nim palcem. Plecy. Gładził tą zimną dłonią i powodował dreszcze na moim ciele.
- A jakbym... – przeraziłam się jego głosu tak blisko mnie. – Bardzo słodko bym cię rozbudził?
- A dlaczego ty tak bardzo chcesz mnie się pozbyć. – zapytałam odwracając się nagle do niego.
- Przygniotłaś mi rękę. – stwierdził z słodkim grymasem na ustach.
- Zaraz coś innego ci zgniotę jak mi zaraz nie powiesz, co masz zamiar zrobić.
- I co wtedy będzie? Zero seksu?
- Będę się sama zadowalać na twoich oczach.
- Kuszące... – mruknął zbliżając się do mnie.
Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej i pokiwałam głową wydymając usta.
- Nu, nu, nu misiek.
- Dlaczego? – zapytał się ze zdziwieniem.
- Idę do pracy.
Poddał się i po chwili usłyszałam huk, jak się po chwili okazało to Pierre walnął się dłonią w głowę. Uśmiechnęłam się do niego słodko i przesłałam buziaka.
- A mogę cię podwieźć do pracy? – usłyszałam jego głos, gdy wchodziłam do łazienki.
- Jak wstaniesz, ubierzesz się i zrobisz mi płatki.
Gdy wyszłam w samej bieliźnie z łazienki zobaczyłam, ze chłopak dalej leży na łóżku z słodko przyciśniętą głową do poduszki. Podeszłam po cichu do niego i przytuliłam się do jego pleców. Zamruczał z zadowoleniem kładąc swoją dłoń gdzieś przed biodrami.
- Wcale nie musisz pracować skarbie.
- A jak chcę?
- Ja chcę spędzać z tobą całe dnie... Jestem nienasycony tobą maleńka.
- Przestań, bo jeszcze będę mieć wyrzuty sumienia.
Przesunął dłonią w górę, a ja mu się śmiałam gdzieś w kark.
- Czuje twoje żebra.
- 12 jak u każdego człowieka.
- One ci wystają.
- Znowu zaczynasz? – zapytałam go z wyrzutem energicznie wstając.
- Nigdy nie skończyłem, to ty zawsze kończysz. – odwrócił się do mnie i zanim się obejrzałam wstał.
- Bo to nie jest temat do rozmowy.
- Twoje wystające żebra są tym tematem.
- To są moje żebra! – krzyknęłam idąc w stronę szafy.
Otworzyłam ją z całej siły, aż odbiła się i w ostatnim momencie zdążyłam zatrzymać ja przed uderzeniem w moją rękę.
- Martwię się o ciebie!
- To było się nie pieprzyć z tą laską, może wtedy wszystko by było okey! – zaciągnęłam na siebie bluzkę.
- Nie pieprzyłem jej to ona...
- Znam już to na pamięć Bouvier i wiesz co? Daruj sobie. – wciągnęłam na siebie szybko czarne spodnie. – Nie patrz się tak na mnie.
- Może załóż pasek, bo zgubisz te spodnie. – powiedział z ironią.
Stał obok łóżka z splątanymi rękoma na wysokości klatki piersiowej. Spoglądał się na mnie a ja czułam się coraz mniejsza.
- Nie musisz się na mnie patrzeć jak ci się nie podobam.
Złapałam sweter i wyszłam z pokoju. Miałam cichą nadzieję, że to nie wyjdzie z pokoju, a najlepiej żeby to był tylko sen. Schodziłam po schodach czując jak tracę oddech. Weszłam do kuchni i oparłam się o szafkę spoglądając na mały talerzyk z biedronką stojący tu od trzech dni po cieście. Czułam jak mi się zbiera na płacz i gdy już czułam, ze jest to coraz bliżej zatkałam sobie usta. Chciałam jak najszybciej wyjść z tego domu. Znowu tu przyjdzie i znowu się pokłócimy, a potem będzie siedział na kanapie i stukał palcem o kieliszek. Czułam jego wzrok na sobie, czułam, ze nie mogę go już oszukiwać.
- Dwa miesiące nie mam już okresu. – powiedziałam cicho dalej wpatrując się w talerzyk. – Trzy dni temu znowu się nie pojawił.
Wiedziałam, że do mnie podchodzi, wiedziałam, że zaraz mnie dotknie...
- Nie spałam z Jay’em, więc nawet nie ma opcji, że jestem w ciąży.
- Czyli jak wróciłaś do mnie już go nie miałaś? – usłyszałam jego cichy głos nad uchem.
- Nie. Boje się...
Odwrócił mnie do siebie i pozwolił żebym się w niego wtuliła. Tak mocno, że oddychałam jego zapachem. Czułam jego łzy mieszające się z moimi i jego serce bijące tak szybko jakby biegł.
- Pójdziemy do lekarza... – szepnął przysuwając mnie jeszcze bliżej.
Wiedział, ze się nie zgodzę, ze będę się wyrywać... Musiałam iść prosił mnie ze łzami w oczach, nie mogłam powiedzieć nie.


Czułam jak trzyma moją dłoń. Splecione nasze palce, bardzo mocno. Lekarz wpatrywał się w trzy białe kartki, zapisane tylko po jego stronie. Przez nasz złączone dłonie czuć było dreszcze... Strach. Stary siwy lekarz z najlepszej klinik jaką Pierre znał podniósł głowę. Potarł dłonią czoło i zdjął okulary.
- Musimy pani ułożyć dietę. Musi pani wrócić do normalnej wagi.
- A co z okresem? – zapytał Pierre ściskając moją dłoń.
- Jeśli odchudza się pani nadmiernie...
- Nie odchudzałam się! – prawie krzyknęłam na niego.
- Jeśli spada pani tak znacznie waga, jajniki po prostu się zasuszają i nie produkują komórek jajowych. Krótko mówiąc. Nie będzie pani miała dzieci.
________________________________________



stone...
________________________________________

- Mel proszę cię przyjedź, bo ja sobie nie radzę... Nie pytaj tylko przyjedź. Tak, poważne.
Znowu cisza. nie przerywam jej, jest wygodniejsza. Prawie jak kanapa.
Usiadł obok, ja się przesunęłam. On przysunął się do mnie ja podciągnęłam kolana pod brodę i dalej patrzyłam na kubek. Gdy on jeszcze raz próbował pokonać dystans między nami wstałam i bez słowa poszłam do kuchni. Był szybszy i stał w progu. Złapał mnie za ramiona, a ja wyrwałam mu się. Patrzyłam nie na niego, tylko ciągle na siebie. Z obrzydzeniem, nawet z nienawiścią. Przycisnęłam ramiona do siebie i odwróciłam się od niego. Chciałam uciec, bo od samego przyjazdu chodził za mną, obserwował i próbował rozmawiać. Jak chce niech prowadzi monolog. Skierowałam kroki na górę, lecz on wyrósł mi przed stopami.
- Anette usiądź na kanapie, Mel zaraz przyjedzie.
Chciałam mu powiedzieć, żeby się wypchał, żeby mnie zostawił w spokoju, ale on jak uparty osioł ciągle czaił się gdzieś obok mnie. Znowu ten duży dom przepełniła cisza. Cisza zła do szpiku kości. Może czekała, aż wybuchnę płaczem, albo, że zacznę z nim normalnie rozmawiać.
Czas się nie liczył, a ja go nie liczyłam. Płynął, aż do naciśnięcia klamki i chłodzie rozniesionym po mieszkaniu. Spojrzałam ukradkiem na niego. Nie lubiłam, gdy to robił. Skrywał twarz w dłoniach i taki skulony jakby to wszystko za bardzo go dotyczyło.
- Pierre? – usłyszałam jej znajomy głos.
Słyszałam jakieś odgłosy za moich i jego pleców.
Jakieś zdejmowane buty, jakieś rozpinanie kurtki. I znowu otwierane drzwi i znowu zimno.
- Co się stało? – zapytała.
Schowałam twarz nie chcąc patrzeć na to wszystko, nie chcąc nawet słyszeć.
Na te parę minut kompletnie się wyłączyłam. Jakby ktoś odłączył mnie od Matrixa. Anette nie ma, siedzi i popija herbatę tam, gdzie wy nawet nie sięgniecie myślami. Jakieś głupie i nic nie ważne słowa.. Podniosłam głowę i zobaczyłam Mel spoglądającą uważnie na mnie, potem znowu smutny Pierre i Pete, który próbował wszystko pojąć. Tak skarbie, teraz mogłabym być z tobą i to ty byś się zastanawiał czy ze mną zerwać, bo nie dam ci dzieci. Uśmiechnęłam się ironicznie do każdego i znowu schowałam głowę.
- Ej maleńka... – usłyszałam głos Mel.
Odsunęłam się od niej jakby ona była zupełnie obcą osobą a ja tubylcem jakiejś wyspy. Spojrzałam na nią, a ona zresztą jak zwykle miała łzy w oczach. Przecież to ja nie będę mogła mieć dzieci a nie ona! Dlaczego ona ma zamiar ryczeć?!
- Powiedz coś... – jęknęła dalej patrząc.
Była pierwszą osobą od wyjścia od lekarza, na której zawiesiłam wzrok dłużej niż 20 sekund.
- Pierre powiedział, ze nic nie mówisz. Że ciągle milczysz, uciekasz od niego...
Rozejrzałam się po pokoju i nie ujrzałam nikogo oprócz Mel. Już sama nie wiem, czy wolałabym zostać sama czy żeby ktoś ciągle był.
- Idź sobie... – jęknęłam.
Odwróciłam całkowicie od niej wzrok, po czym położyłam głowę na oparcie kanapy i zamknęłam oczy. Już nie zwracałam uwagi na to się dzieje wokół mnie, zasnęłam.
Obudził mnie on dotykając delikatnie dłoni. Spojrzałam niewyraźnie na niego. Rozmyty obraz, ale i tak ciągle tak samo piękny i tak samo smutny jak przed tym.
- Idź spać do łóżka. – szepnął cichutko.
Podał mi rękę, lecz ja bałam się go dotknąć. Wstałam sama dalej unikając jego brązowych oczu.
Leżałam już w łóżku rozebrana tylko do połowy, żeby nie musiał patrzeć na wystające żebra, żebym nie musiała czuć jego ewentualnego dotyku. Zwinęłam się w kłębek i szczelnie przykryłam swoją połową kołdry.
- Dobranoc maleńka. – usłyszałam jego głos po czym ciężar wgniatający łóżko. Słodki ciężar.
Poleżałam jeszcze chwilę z milionem myśli w głowie...
- Kiedyś... Nie chciałam mieć dzieci. – mój głos wydobywał się nie z mojej krtani tylko, gdzieś ze środka. – Potem stwierdziłam, ze chce mieć dziecko, ale wychowam je sama. A gdy... spotkałam ciebie. Byłam pewna, że mogłabym z tobą mieć dzieci. Lecz niestety okazuje się, że mieć ich nie będę. Trochę głupio wyszło, prawda? Czuje się trochę jak dziecko, któremu rodzice na urodziny obiecali domek dla lalek... Lecz go nie dostałam. Obiecali mi dzieci jako, ze to obowiązek i spełnienie kobiety... Nie dostanę, ale to już z własnej winy.
- Ej księżniczko. – jego cichy szept nad moim uchem.
Nie zlękłam się, nie uciekłam. Leżałam i czekałam co on dalej zrobi.
- Przyjdą do nas jeszcze piękne dni...
- Zawsze mówiłeś, że chcesz mieć dzieci... Jakieś głupie aluzje, ale jednak zawsze serio. Teraz możesz z czystym sercem zostawić mnie.
Odwróciłam się i napotkałam na jego twarz. Milimetry od mojej i gdybym chciał dotknęłabym go nosem.
- A jak nie chcę cię zostawić? Jak twierdzę, ze wszystko będzie dobrze?
- Mogę ci spokojnie powiedzieć, ze nie wierzę, bo możesz to mówić tylko, dlatego, żebym sobie czegoś nie zrobiła.
- A jak powiem, ze cię kocham i na dowód tego choćby jutro możemy wziąć ślub?
Zamilkłam.. nie spodziewałam się, ze aż tak mocno mnie kocha. Łzy same zaczęły lecieć z oczu.
- Zobaczysz sama maleńka...
Objął mnie i po chwili leżałam na jego klatce piersiowej, która strasznie śmiesznie podnosiła się do góry i opadała. I nasze palce splecione i położone gdzieś na wysokości jego karku.
- Chciałbym, żebyś zawsze mi ufała... Jestem twoim chłopakiem, kochasz mnie, więc dlaczego, gdy coś się z tobą dzieje milczysz jak zaklęta, albo jeszcze nie wiem co. Wariowałem dziś.
- Tak jakoś... – szepnęłam przymykając czy.
- Jutro jest nowy dzień Anette... Weźmiesz urlop i będziemy razem. Zaopiekuje się tobą.
Gdy poczuł moje kolejne łzy delikatnie położył dłoń na mojej głowie i delikatnie głaskał. Wiem, ze czuwał dotąd, gdy nie zasnęłam. Zbyt bardzo czułam jego bliskość.



________________________________________

Słońce potrafi być wredna a zwłaszcza w momentach, gdy za żadne skarby nie chcesz się budzić, gdy najlepiej jest ani razu już się nie zmierzyć z światem. Dosłownie kują cię w oczy jakby chciały krzyczeć „wstawaj zasrańcu! Czas żyć!”. Wstaje gówniane słoneczko.
Otworzyłam oczy, bardzo powoli, żeby nie oślepnąć od tego blasku. Chciałam przetrzeć oczy, lecz jedna moja dłoń była uwięziona, a druga splątana z jego. Cała noc trzymałam go za rękę, choćbym miała wykręcić ja sobie z stawu. Spojrzała, na niego. Jak zwykle zaspany pod niebiosa z otwartymi ustami. Śmiać mi się chce prawie zawsze jak na niego patrzę, ale nie dziś. Wiem, że nie puści mnie do pracy, wiem, że będzie obserwował... Owszem, będzie kochany, ale aż za bardzo.
Miałam do wyboru, albo patrzenie się na niego, aż do momentu, gdy się obudzi, albo przebudzenie go. Przysunęłam się do niego delikatnie i pocałowałam gdzieś w złączenie policzka z żuchwą. Dokładnie w to miejsce, gdzie lubił być całowany. Zamruczał jak mały kotek, lecz wiedziałam, ze to dopiero początek budzenia. Łaskotałam delikatnie wnętrze jego dłoni. Bez żadnej zapowiedzi przewrócił się na brzuch owijając mnie wokół siebie, bo nie puścił mojej dłoni. Teraz leżałam na nim i nie miałam jakiejkolwiek szansy na oswobodzenie się bez jego obudzenia. Chuchałam mu w ucho, aż zaczął przeklinać, ze nie zamknął okna, że mu wieje.
- Obudź się wariacie, albo zacznę cię szczypać w tyłek. – syknęłam mu do ucha.
Mruknął z niezadowoleniem. Myślał, ze leżę tuż za nim i chciał się odwrócić.
- Obudź się! – krzyknęłam mu do ucha, gdy wgniatał mnie w łóżko.
Wtedy to zerwał się. Leżałam na łóżku i ciężko oddychałam po traumatycznym budzeniu mojego chłopaka.
- Śniadanko? – zapytał z uśmiechem odwracając się do mnie.
Gdy wtedy go znowu ujrzałam nie mogłam się pogodzić z tym, że dla niego to takie łatwe. Potrafi się tak uśmiechnąć i zapytać czy chce śniadanie, gdy ja wolałabym... być w ciąży. Mogłabym go za to teraz uderzyć.
- Wiesz, co Pierre? To koniec.
Wstałam pospiesznie z łóżka i z łzami w oczach zajrzałam do szafy.
- O co ci chodzi?
- O to mi o jej! chodzi, ze nie mogę mieć dzieci, a ty mi z śniadankiem wyskakujesz! Nie chcę twojego pieprzonego śniadanka! Zachowujesz się jakby nic się nie stało! Do twojej wiadomości kochanie. Stało się!
Popatrzyłam jeszcze chwilę w szafę i poszłam na dół zbiegając szybko po schodach z nadzieją, ze z nich spadnę. Rzucałam się po pokojach jakbym sama nie wiedziała, co zrobić ze złości, gdy on mnie złapał i objął.
- Nienawidzę cię Bouvier. – jęknęłam obejmując go. – Jesteś podły...
- Myślałem, ze jak tak zrobię, to się przynajmniej uśmiechniesz. Nie chciałem tego.
Kiedy kłamie to widać, a teraz było widać nie kłamstwo... Zresztą jakby on mógł kłamać w takiej sprawie.
- Razem zrobimy śniadanie. – szepnęłam.
Uśmiechnął się tak słodko i zaczął zachowywać się jak mały szczeniak trącając mnie nosem po twarzy.
- A co będziemy robić?
Trącił mnie w nos tak mocno, ze aż zabolało. Złapałam swój nos patrzeć na oprawcę, który z uśmiechem na ustach też trzymał swój.
- I widzisz? Nie wkładaj nosa gdzie nie trzeba. – stwierdziłam.
- Naleśniki będę robić. – stwierdził dotykając obolały nos.
- Ja zawsze robię naleśniki.
- Więc tym razem zrobię ja, a ty będziesz mi pomagać swoją obecnością. – wyciągnął palec i dotknął mojego nosa.
- Auć! – strzeliłam go w dłoń – To, że nie mam okresu nie znaczy jeszcze, ze straciłam cała kobiecość i zdolność gotowania.
- Ale będziesz coś robić. – stwierdził gładząc swoją dłoń.
- Patrzeć się jak rozlewasz ciasto?
- Nie będę rozlewał.
- Będziesz, ale popatrzę się z chęcią na to.
Złapałam jego dłoń i delikatnie pocałowałam w obolałe miejsce. Uśmiechnął się cmoknął mnie w policzek.
Posadził na blacie i włożył w dłonie herbatę. Nie pozwolił dotykać czegokolwiek, kazał mówić, co ma robić.
Mój Pierre potrafi robić naleśniki i muszę się do tego przyznać... Robi lepsze niż ja. Wciskał mi w usta naleśnik posmarowany masłem czekoladowym, bo stwierdził, ze on lubi, więc i ja też. Potem z dżemem truskawkowym i brzoskwiniowym. Wytarł usta swoimi ustami.
- Zmywasz. – stwierdził kładąc ścierkę na moich kolanach. – Oddaje ci ten kawałek kobiecości.
- W tej chwili masz stanąć! – krzyknęłam na niego.
- Mi ma stanąć? – zapytał z chytrym uśmiechem.
Wyciągnęłam ze stojaka długi nóź i pomachałam mu nim przed oczyma.
- Jak Boga kocham Bouvier zaraz nie będzie ci miało, co stanąć.
- Psychopatka.
- Nie psychopatka, tylko naśmieciłeś, a teraz mi karzesz sprzątać. Ja się nie zgadzam. – spojrzałam na niego jak naburmuszone dziecko na swojego oprawcę.
Podszedł do mnie złapał za nadgarstki uśmiechając się.
- Jesteś strasznie kusząca.
- Nie chcę się kochać Pierre. Ani dziś, ani w ogóle.
I znowu łzy w oczach i znowu on mnie przytulał i twierdził, ze wszystko będzie dobrze. posadził na swoich kolanach i kołysał jak małą dziewczynkę i całował i szeptał, ze mnie kocha, że się ze mną ożeni, że będzie wszystko pięknie. Mówił, że nie zostawi, że zawsze będzie przytulał, że będzie całował w zimne dłonie i robił obiady, a potem zmywał. Będzie szorował podłogę i nosił za mnie zakupy, mył mnie i ścielił łóżko, robił pranie i prasował...
- Głupek jesteś. – pocałowałam go w policzek uśmiechając się przez łzy.
- Ale cię kocham.
Zadzwonił telefon, gdy ja mocno wtulałam się w jego szyję. Trącił mnie znowu nosem w podbródek na znak, ze ja mam odebrać. Wbiłam mu palec w zebro, a druga ręką pokazałam, ze płacze.
- Słucham? Tak Bouvier. – spojrzałam na niego pytająco, a on tylko pokiwał głową. – No ja nie wiem... W sumie musze się zapytać.
Spojrzał na mnie z uśmiechem, który rozbroiłby bombę atomową.
- Chcą sesji z nami.
- Eeee....
- Tak, Anette się zgodziła. Dobrze. To do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę.
- Ma jeszcze zadzwonić i powiedzieć, kiedy dokładnie będzie.
- Co to jest?
– Sesja zdjęciowa i wywiad, jak bardzo popularna para.
- O nas mowa?
- O nas mowa głuptasku.
Pocałował w nos, tam gdzie się przed tym zderzyliśmy, potem w czoło i bardzo długo w usta.
- Będzie fajnie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PunK_BaNaNa
Mam dwie płyty SP


Dołączył: 30 Sty 2008
Posty: 3084
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Sob 22:49, 24 Sty 2009    Temat postu:

I need you..
________________________________________

Ostatnie dni kwietnia przyniosły ciepły wiatr i piękna pogodę, po czym spadał niespodziewany przez nikogo deszcz. Nasz związek się jeszcze bardziej umocnił przez tą tragedię, która jednak, co mogła wskazywać na koniec. On się uśmiechał całując mnie i twierdząc, ze teraz możemy kochać się ile chcemy. Moje zdrowie liczyło się dla niego najbardziej i rzeczywiście przybrałam trochę na wadze, przez co bardzo uszczęśliwiłam Pierre’a. Ostro przestrzegał mojej diety i to on dbał o to, żebym dostawała jedzenie. Przez długi czas krzywiłam się, bo tak naprawdę nie byłam chuda, ale on wtedy mi mówił, ze muszę. Jak on tak twierdzi to lepiej się z nim nie sprzeczać.
Początek maja przynosi jego urodziny i tego samego dnia sesję z wywiadem. Pierre wie tyle, że jest 9 maja... Czyli dziś.
Mój Książe spał w najlepsze mimo iż była 10 godzina i mieliśmy tylko godzinę na podstawowe czynności życiowe. Z naszymi zdolnościami to się nie uda. Wczoraj znowu się kłóciliśmy tym razem na temat mojej pracy. On nalegał, żeby posiedziała jeszcze w domu przynajmniej jeszcze do końca maja, a ja nic nie robiłam sobie z jego uwag.
Ściągnęłam z niego kołdrę, lecz on jak zwykle nie zareagował. Wyciągnęłam spod jego głowy poduszkę, a on tylko się zwinął w kłębek.
- Uduszę cię tą poduszką. – syknęłam mu do ucha, bo wiedziałam, ze nie śpi.
- Już muszę wstać?
- Już?! Bouvier jest 10!
- Mam dziś urodziny, pozwól mi poleżeć...
- Mamy dziś wywiad.
- A to już wstaję.
Usiadł na łóżku i przeciągnął się w blasku słońca. Prawie jak bóg. Wstał z uśmiechem powędrował do łazienki. Dogoniłam go i mocno walnęłam w prawy pośladek.
– Wszystkiego najlepszego stara dupo.
Porwał mnie w ramiona i wgryzł mi się w szyję.
- Pierre! Bez malinek! Jak to będzie wyglądać.
- Odgryzę ci się jeszcze za bolący pośladek. Zrobisz kawy?

- Ja się nie zgadzam!
Pierre bardzo głośno protestował przeciwko zdjęciom topless.
- Panie Bouvier, przecież i tak nic nie będzie widać. – tłumaczyła młoda dziewczyna.
- Ale ja się nie zgadzam.
Siedziałam w kacie i śmiałam się z upartego Pierre’a, który kategorycznie zabraniał zdjęć topless swojej dziewczynie, czyli mi.
- Pierre, one nie będą topless. Będziesz trzymał ręce w okolicach mojego biustu.
- Ty się nie odzywaj, ty o wszystkim wiedziałaś.
- Fotografem jest kobieta, tylko jeden mężczyzna będzie oprócz pana.
Kobieta mięła w dłoniach parę kartek z zdenerwowania. Była pewna, ze Pierre zaraz walnie wszystkim o ziemię i stwierdzi, żeby ten wywiad w dupę sobie włożyli.
- Same kobiety? – zapytał podnosząc głowę do góry.
- Same kobiety. – powiedziała uszczęśliwiona dziewczyna.
- A ten jeden facet?
- On nie będzie nic widział.
- No dobra...
Byliśmy w jeansach, na górze on nic, ja musiałam mieć koszulkę, przynajmniej na chwilę, bo przecież „faceci mogą po korytarzach chodzić”. Szedł za mną i złorzeczył.
- Następnym razem to ja odbieram wszystkie telefony związane z nami.
- Ja też.
Walnął mnie po pupie jak ja go rano, aż zapiszczałam na co dziewczyna się odwróciła.
- Nic się nie dzieje. – stwierdziłam z uśmiechem trzymając się za pośladek.
Walnęłam go w głowę, na co on chciał mi odgryźć rękę.
Bardzo się zdenerwował, gdy okazało się, ze to jednak facet jest fotografem, bo Lidia zachorowała.
- Ja dam tym darmozjadom na fundusz zdrowia, żeby nie wyleczyć kobiety z przeziębienia. ..
Gdy Travis kazał mi zdjąć koszulkę, Pierre kazał mi się odwrócić tyłem. Potem przetransportował mnie tyłem na środek studia, a ja śmiałam się jak głupia z mojego zazdrosnego misia. Gdy Travis zaczął się do nas zbliżać, zeby wytłumaczyć nam o co będzie chodzić w tej całej sesji zdjęciowej, przytuliłam się do Pierre’a.
- Tylko ciebie kocham miśku, więc nie złość się tak i odpręż.
- Tymi zdjęciami chcę pokazać intymność, która was łączy. – zaczął chłopak. – Po prostu jak wszystkim wiadomo jesteście udana parą i powinniście to pokazać. Pomysł jak wiadomo jest twój Anette...
- Ja się z tobą policzę. – usłyszałam szept Pierre’a, ale nie złowieszczy tylko z uśmiechem.
- Moim zdaniem jest cudowny. Więc ja robię zdjęcia, a potem Fabianne robi z wami wywiad.
Mimo oporu poprzedzającego zdjęcia, Pierre był zachwycony efektem końcowym. Jak to on później stwierdził „mogłem sobie nadodytkać twoich piersi bez żadnego spoliczkowania”.
Na wywiadzie nie było zdanych niewygodnych dla nas pytań. Takie normalne. Ile jesteśmy razem, czy coś planujemy w związku z tym, pytania o moja karierę i o nową płytę Simple Plan.

Siedziałam na kanapie w pokoju jedząc lody czekoladowe, gdy nagle przybiegł Pierre. Ucieszony od ucha do ucha. Pokazał mi wypchana czymś skarpetkę w misie. Po chwili usłyszałam hałas wysypujących się pieniędzy.
- Od małego dziecka zbieram pieniądze na swój dom, w którym zamieszkam razem z moja kobietą.
- Ale mamy już mieszkanie.
- Kupimy sobie nowe. Zaczniemy życie ze sobą od nowa.
Uśmiechnęłam się do niego, bo on naprawdę chciał mnie.
- Ile mam ci dołożyć?
- Kupię sam.
- Nie zgadzam się. To ma być nasz dom, więc ja też zapłacę za niego.
- Sobie możesz. – pokazał mi język zgarniając pieniądze do skarpetki.
Cały dzień przekomarzać się i robić sobie na złość z wrednym uśmiechem na ustach żeby noc spędzić obok siebie. Z gorącymi oddechami i parzącym skutkiem dłoni. Z spragnionymi ustami i rozrzuconymi na poduszce włosami. Z całą nocną rozmową jak to on mnie mocno kocha i że się zgadza. Pocałował go delikatnie po czym stwierdził, że musi iść spać... samiec.




Iris...
________________________________________

Kazał mi się ładnie ubrać, kazał założyć szpilki i sam przyszedł w jeansach i marynarce. Zdziwiłam się bardzo, ale chciał. Potem podjechaliśmy pod teatr i wtedy dowiedziałam się, ze zamówił dwa bilety na spektakl pt. „Romeo i Julia”. Bardzo dużo różnych osób szło czerwonym dywanem do sali. Usiadłam obok staruszki, która była ze swoim wnuczkiem mężem, po drugiej zaś stronie był Pierre, który z uśmiechem złapał moją dłoń, gdy wyszedł pierwszy aktor.
- Dwa wielkie domy w uroczej Weronie,
Równie słynące z bogactwa i chwały,
Co dzień odwieczną zawiść odnawiały,
Obywatelską krwią broczyły dłonie.
Lecz gdy nienawiść pierś ojców pożera,
Fatalna miłość dzieci ich jednoczy
I krwawa wojna, co z wieków się toczy,
W cichym ich grobie na wieki umiera.
Miłość, kochanków śmiercią naznaczona,
Wściekłość rodziców i wojna szalona,
Zerwana późno nad mogiłą dzieci,
Przed waszym okiem na scenie przeleci.
Jeśli nas słuchać będziecie łaskawi,
Błędy obrazu chęć nasza naprawi.
Chłopak zniknął i kurtyna się podniosła ukazując plac publiczny w Weronie.

Mimo smutnego zakończenia wychodząc śmiałam się, bo Pierre na końcu, gdy już Julia pchnęła w siebie nóż, ze cieszy się, że ja tego nigdy nie zrobię. Trzymał mnie za dłoń ciągnąc na spacer, nie do samochodu.
- Wydaje mi się, ze Szekspir był nieszczęśliwie zakochany. – stwierdził, trochę wyprzedzając mnie.
- Dlaczego tak myślisz?
- Żeby skończyć w taki sposób dramat o miłości...
- Gdyby skończył inaczej, to nie byłby dramat.
- Nie mędrkuj skarbie. – skarcił mnie. – Poprzewracaj w tej swojej kochanej główce i pomyśl. Czy jakbyś była maksymalnie zakochana i pisała coś na kartce o parze kochanków, która na pierwszy rzut oka są dla siebie stworzeni, zabiłabyś ich na koniec?
- Chyba nie... – stwierdziłam idąc za nim.
- Więc o co temu facetowi chodziło zabijając ich na koniec?
- Dwa zwaśnione rody... Nie mogli być razem. To wyższość losu nad życiem ludzi.
- A jak myślisz. Jesteśmy sobie przeznaczeni?
- Jakiś dramat w powietrzu? – spojrzałam na niego z uśmiechem.
On patrzył na mnie chcąc odpowiedzi. Mina mi zrzedła i znowu się uśmiechnęłam.
- Miśku...
Chciałam do niego podejść i pocałować, lecz on złapał mnie za nadgarstki i odwrócił tyłem do siebie.
- I stój tak. Będziesz wiedzieć kiedy się odwrócić.
- Boje się ciebie Pierre.
Stałam patrząc w dal, gdzie była wielka pajęczyna, po której o normalnej porze było stado dzieciaków. Nabuzowanych energią i ADHD wrednych bachorów, które w napadzie szału mogą poodgryzać te sznurki.
To był jak grom z jasnego nieba. Najpierw huk, a później deszcz. I to jakiej wielkości deszcz. Odwróciłam się i zobaczyłam szczęśliwego Pierre’a też całego mokrego.
- Coś ty wariacie zrobił?! – krzyknęłam na niego.
- Zawsze to chciałem w taki sposób zrobić... – zobaczyłam jego uśmiech i poczułam jak łapie mnie za dłonie. – Jesteś kobietą, z którą chcę spędzić całe swoje życie. Jestem tego pewny w stu procentach. Jesteś moim ideałem i moim aniołem. Słodkim i grzeszącym. – uklęknął przede mną. - Obiecuje ci, ze stanę się twoim ideałem, ze kupię ci pierścionek i kwiaty, tylko wyjdź za mnie.
Najpierw mnie zatkało potem zaczęło robić się zimno przez wodę lecącą z hydrantu, a później się uśmiechnęłam i klęknęłam przed nim.
- Wyjdę za ciebie Pierre.
Takiego uśmiechu na jego ustach jeszcze w życiu nie widziałam. Szczęśliwy do granic możliwości. Zaczął całować moje dłonie powtarzając, ze kocha.
- W usta Bouvier, Bouvier usta. – podpowiedziałam mu.
Bez zawahania objął moją twarz i zaczął namiętnie całować. Najlepszy pocałunek w moim życiu, bo taki... przepełniony tym czymś. W porę się zorientowaliśmy, ze zaraz będziemy leżeć na ziemi i wstaliśmy, wstaliśmy woda dalej na nas leciała. I wtedy usłyszałam...
- Rączki do tyłu kolego...

Siedziałam na komisariacie okryta kocem i uśmiechnięta od ucha do ucha. Piłam herbatę, a jakaś kobieta siedząca obok mnie próbowała ze mną rozmawiać.
- Zna pani tego pana? – zapytała pani Johnson.
- To mój narzeczony. – odpowiedziałam jej dalej patrząc na zakutego w kajdanki Pierre’a siedzącego przed policjantem wielkiej rangi.
Kobieta pomyślała zapewne, ze jesteśmy oboje psychiczni i poszła, a ja wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do David’a.
- Słuchaj, jest sprawa.
- No jaka.
- Musicie przyjechać z gotówką na komisariat numer 56.
- Jezus Maria, kogo zabiliście?!
- Najprawdopodobniej będzie trzeba zapłacić kaucję za Pierre’a. Rozwalił hydrant, a twierdzą, ze jest naćpany, upity i niespełna rozumu. On chciał mi się tylko oświadczyć.
- Uuuuuuuuu.... – zawył Dave. – Już jedziemy. Wszyscy, trzeba to oblać.
Pierre się do mnie odwrócił i pomachał. Tak naprawdę, gdybym nie wiedziała, że on nic nie bierze też bym stwierdziła, ze jest ćpunem.
Zanim się obejrzałam przyszedł szeryf z uwolnionym od kajdanek Pierre’em i wyciągnął swoją szczupłą dłoń, aby mi pogratulować.
- Jeszcze tak oryginalnych oświadczyn nie widziałem. Gratuluję pomysłu, lecz przestrzegam panie Bouvier, ze jest pan zapisany w swojej kartotece jako wandal i jak się to powtórzy to spędzi pan noc na komisariacie.
- Nie powtórzy. – stwierdził przyciągając mnie do siebie. – Jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
- Jeszcze raz wam życzę wszystkiego najlepszego. Przepraszam muszę iść do następnej sprawy.
Zdążyłam tylko puścić koc i chłopak mnie wyciągnął z komisariatu i przed samym wejściem zaczął całować.
- Dla ciebie warto robić takie rzeczy... – szepnął czule.
- Kocham cię wariacie. – stwierdziłam z uśmiechem po czym ugryzłam go pieszczotliwie w ucho.
- Ej gołąbki, bo jeszcze was zamkną za seks w miejscu publicznym! – krzyknął Seb.
Potem pojechaliśmy wszyscy do naszego wspólnego domu i zrobiliśmy cichą imprezę, bo trzeba było jakoś uczcić nasze narzeczeństwo..




Don't cry
________________________________________

Bardzo lubiłam ten moment, gdy on chodził i marudził, że znielubi spodni w kant i chce trampki. Lubiłam jeśli to nie znaczyło obiad niedzielny z moimi rodzicami. Raczej spotkanie rodzinne, tak bym to nazwała. Za zadanie mam oznajmić moim rodzicom i Mike’owi, że wychodzę za mąż.
Gdy stałam przed lusterkiem czułam jak drżą mi dłonie. Próbowałam sobie zapiąć czerwone korale na szyi lecz nie chciało mi to wyjść. Dotknął moich dłoni i wyjął z nich końcówki zapinające korali. Po zapięciu korali położył dłonie na moich ramionach. Położyłam swój policzek na jego dłoni.
- Nie wiem jak to będzie Pierre. mój tata jest...
- Ja tez jestem i będę obok ciebie. Po prostu mówimy że się pobieramy.
- Jak mówisz to się wydaje takie łatwe.
- Jest łatwe słoneczko.
Pocałował mnie w czoło i po chwili podał mi sweter koloru czarnego.
- Jak ja dawno nie widziałem mojego chrześniaka...– głośno stwierdził z rozmarzoną miną spoglądając w lustro nad moim ramieniem. – Kupiłem prezent dla Josh’a Josh Jack’a.
- Wujek Pierre?- za pytałam z uśmiechem.
- Czego by nie.
Skupił się na splataniu naszych palców, a potem podniósł nasze ręce i zaczął delikatnie całować moją dłoń.
- Ani słowa o naszym rozstaniu. – stwierdziłam spoglądając na jego dłoń. – O tym, ze nie będzie wnuczków, jak co to planujemy. O tym, ze ślub nie długo. Nie śpimy ze sobą, po prostu się kochamy.
- Spokojnie maleńka. Idziemy?
Pojechał do kwiaciarni po kwiaty dla mamy. Gdy mu przypomniałam o Evan’ie pobiegł do sklepu z zabawkami i kupił wielki samochód zdalnie sterowany. Stwierdził, że też chce taki i ruszył z piskiem opon spod sklepu. Dziwnie wyglądaliśmy idąc podwórkiem, które tak dobrze znałam, on taskał trzy prezenty i kwiaty a ja szłam za nim przygotowana na jego zaliczenie gleby. Nacisnął dzwonek nosem, bo nie chciał czekać aż ja to zrobię. I tak zobaczyła go moja mama, bo w tym samym momencie otworzyła drzwi. wiedziałam, ze teraz się czerwieni jak burak i już znowu usłyszałam jego słowa „muszę wyjść przed twoimi rodzicami jak najlepiej”.
- Dzień dobry. – powiedział po czym stanął na baczność.
- Cześć mamo. – zawołałam zza jego pleców.
- Kwiaty. Dla pani.
- To Pierre mamo.
Uśmiechnęła się i wzięła od Pierre’a bukiet, po czym zaprosiła do domu.
Usłyszałam jak mały szkrab leci i krzyczy na cały dom „Anette, Anette” Anette po chwili jeden wielki płacz. Zobaczyłam Evan’a siedzącego przed Pierre’em. Najprawdopodobniej zderzenie. Stałam obok mamy i patrzyłam się na dwóch mimo wszystko facetów. Pierre rzucił prezenty i klęknął przed małym.
- Ej mały to tylko małe stłuczenie, jesteś facetem.
Myślałam, ze Evan go czymś zdzieli, ale tylko spojrzał groźnie i pobiegł z płaczem do mnie. Mama się tylko uśmiechnęła i poszła do kuchni wstawić kwiatki. Pierre stał zrozpaczony jak małe dziecko. Zrezygnowany i smutny. Miałam ochotę zatopić się w jego ramionach smakując ust.
- Evan, Pierre ma dla ciebie prezent.
Jeszcze ostatni raz mnie pocałował w policzek i powiedział, ze kocha, po czym spojrzał na Pierre’a.
- Pierre masz prezent dla Evan’a? – zapytałam go głośno, żeby mały zrozumiał, że ma.
- Mam dla niego prezent.
Przekonany chłopak podszedł do Pierre’a Pierre na niego spojrzał. Widziałam jak mojemu miśkowi rośnie uśmiech na ustach. Lecz najszerszy był, kiedy Evan pocałował go w policzek i pobiegł zaszyć się u siebie w pokoju, aby wypróbować nową zabawkę.
- Chodźcie już do salonu. – powiedziała mama mijając nas w przedpokoju z tacą.
Podeszłam do niego i pomogłam wstać. Objął mnie w talii.
- Mam nadzieję, że przekonanie reszty twojej rodziny przyjdzie mi łatwiej.
Nie poczułam tego, gdy tata spojrzał na nas, wchodzących w progi tego domu. Siedział jeszcze Mike z jednym bliźniakiem i Emily z drugim.
- Dzień dobry. – jego glos był tak cichy, ze nie mogłam w to uwierzyć, ze obejmuje mnie dalej ten sam Pierre.
trzymał dalej w jednej dłoni dwie paczki. Dla chrześniaka i siostrzeńca, bo to w końcu już prawie rodzina. Wyjęłam mu z dłoni torby, by mógł się przywitać z moim ojcem. Chciałam żeby się nie bał.
Był sztywny do końca dnia, nawet siedząc z najmniejszymi z rodziny, bo tam znalazł zaułek spokoju i odprężenia. Wyjechaliśmy stamtąd bez mówienia o naszych życiowych planach, a w samochodzie widziałam jak lżej oddycha.



Call Me When You're Sober

Czekałam aż przyjedzie do domu. Miał wywiad, a ja po dzisiejszym śnie czułam, ze trzeba zacząć przygotowania, ze trzeba ustalić wszystko. Siedziałam zastanawiając się, jaką to ja bym chciała suknie i jak to ma wyglądać. Z rozmarzona miną i błogim uśmiechem na twarzy, tak mnie zobaczył.
- Chora? – zapytał się.
- Rozmarzona.
Wyciągnął zza pleców bukiet czerwonych róż i z ślicznym uśmiechem dał mi je.
- A to za co?
- Tak po prostu dla kobiety mego życia.
- Przynieś wazon i swój niezawodny notatnik z długopisem.
Uśmiechnął się Uśmiechnął podreptał do kuchni. Wąchałam kwiaty dopóki nie przyniósł, lubiłam te nitki na kwiatach, które zdolna kwiaciarka wplata w łodygi. I mała biedronka na jednym listku.
Postawił przede mną duży wazon i włożyłam róże.
- Bo... niby jesteśmy zaręczeni...
- Nie niby tylko tak.
- Powinniśmy zdecydować o paru rzeczach dotyczących ślubu.
Usiadł obok mnie i z uśmiechem przygotował się do pisania.
- Data ślubu. – rzuciłam pierwsze hasło.
- To ja... Może być w październiku?
- Którego?
- Ja preferuje 12, a ceremonia o 21.
Gdy już mówił skrobał po kartce.
- Czerwone róże i dużo świeczek.
- Romantycznie?
- Jasne. Ty czarny garnitur...
- Ty biała suknia.
- No co ty nie powiesz... – pokazałam mu język. – Chce taką długą... i gorset. Prosta i gładka. I niech się ciągnie po czerwonym dywanie...
- A założysz ten diadem, co go dostałaś ode mnie?
- Jasne misiek.
- Bez świadków?
- Cały kościół na świadków będziemy mieć... W gronie znajomych ślub?
- Nikt się o nim nie dowie oprócz zaproszonych.
- A zaproszenia?
- Zwykłe białe z słowami zapraszającymi i dopiętą czerwoną różą.
- Obrączki?
- To wybierzemy w sklepie. Jutro. Kupię od razu pierścionek zaręczynowy.
- Nie musisz.
- Ale jesteś moja i chcę pokazać mężczyznom świata, ze już zajęta.
Nachyliłam się do niego i delikatnie pocałowałam w usta.
- Kocham. – szepnęłam jeszcze tuż przy jego ustach.
- Też kocham.
Gadaliśmy jeszcze bardzo długo, na temat ślubu i nowego domu, który musimy sobie kupić.
- zaczynamy od nowa życie, tylko tym razem już we dwoje. Musimy mieć mały śliczny domek, na wzgórzu. Z kominkiem i dywanem z niedźwiedzia.
- Misiek, ale ja cię nie zabiję, po to, aby twoja skórka leżała przed kominkiem. – pokazał mi język.
- W każdym bądź razie. Będziemy mieli duże łóżko, a okna sypialni będzie widać góry.
- Wolę morze...
- To ślub nad morzem, a domek w górach.
- Twoja wygrana jest większa.
- Wcale, ze nie.
- Wcale, ze tak.
Kłóciliśmy się tak pół godziny o najróżniejsze rzeczy. Poszło nawet o to, ze moja suknia będzie zielona, a jego garnitur będzie miał obcięte nogawki. Gdy się położył do łóżka obrażony na maksa za to, że nie założę obrączki, którą on kupi wymyśliłam plan.
Gdy on przysypiał związałam jego ręce i przymocowałam do łóżka, lecz gdy się rozbudził zaczął się rzucać.
- Psychopatka jesteś! Teraz będziesz mnie podpalać, zęby się z tobą zgodził! Nie zgadzam się!
Położyłam się obok niego i zaczęłam delikatnie całować go po szyi.
- I tak się nie zgadzam.
Zaczęłam delikatnie gryźć i lizać, a potem znowu całować.
- Nie... zgadzam.... się.
Podsunęłam jego koszulkę, koszulkę której spał i z wielką zawziętością zaczęłam całować jego brzuch.
- Jezu Maria ona mnie wykorzystuje seksualnie! Ja nie będę mógł spać w nocy przy tobie! Zostaw mnie zboczeńcu! POLICJA!!! – uspokoił się na chwilę i ciężko oddychał od krzyków. – Anette... To miłe jest...



How long...?
________________________________________

Od jakiegoś tygodnia naprawdę źle się czułam i postanowiłam, że nic nie powiem Pierre’owi, bo chłopak nasieje nie potrzebnej paniki. Tym bardziej nie chciałam żeby o niczym wiedział, bo lada dzień mieliśmy wyjechać na plaże LA, gdzie miał odbyć się nasz ślub. Jeszcze tylko parę dni i przyjmę jego nazwisko na zawsze. Strasznie bolała mnie głowa i często wymiotowałam. Chodziłam skołowana i nie pozwalałam na nieprzespane noce, bo obawiałam się, ze w najmniej spodziewanym momencie znowu przyjdzie coś mi na żołądek. Przychodził popołudniu z bukietem róż, a gdy pytałam się dlaczego, on stwierdzał, ze mnie kocha i będzie mi już do końca życia dawał kwiaty. Nie to, ze moje złe samopoczucie dawało się we znaki to jeszcze zbliżająca ceremonia.
Gdy mój atak bólu i torsji znowu się powtórzył zadzwoniłam do Mel.
- Boli! – prawie jej krzyknęłam do ucha.
- Idziesz teraz do apteki i kupisz test ciążowy.
- Bardzo śmieszne, wiesz? Czy już zapomniałaś, ze nie mogę mieć dzieci przez własna głupotę?
- Idź i kup. Mam przeczucie.
I rozłączyła się zostawiając mnie sam na sam z otwartymi drzwi do łazienki.


Wyszłam z łazienki i nie wiedziałam co mam teraz robić. Chciałam się cieszyć, lecz bałam się.
- Bouvier... – jęknęłam do chłopaka, który oglądał telewizje.
- Co jest maleńka?
Odwrócił się szybko i patrzył na mnie z przerażeniem.
- Bo powstał mały problem przed ślubem. W sumie, nie problem, lecz jednak problem no i... Jestem w ciąży.
Chłopak już stał naprzeciwko mnie, ale tylko stał, a ja poczułam jak po moich policzkach spływają łzy.
- Ja nie wiem jak to się stało... Ja miałam nie mieć dzieci, ale test pokazuje, że jest we mnie jakieś maleństwo... Pierre...
Tym razem z uśmiechem podszedł do mnie i otarł łzy.
- Teraz maleńka nie jakieś tylko nasze maleństwo.
Beczałam jak zawzięta, a on z błogim uśmiechem obejmował mnie. Czasami spływały pojedyncze łzy z jego oczu, lecz tak piękne, ze od razu się uśmiechałam.
- Piękny dostaliśmy prezent na ślub. – stwierdził całując w głowę.
- Nie podoba ci się... – rozszlochałam się na nowo. – JA mam dziecko.
- My mamy dziecko.
- To ja je mam w brzuchu. Jak to się stało?
- Nie wiem, ale cholernie się cieszę, ze się tak stało.
- Naprawdę? – zapytała kładąc dłoń na jego policzku.
- Jasne głuptasku.
Siedzieliśmy tak długo, ja ciągle trzymając test ciążowy, a Pierre trzymając mnie. To takie trochę głupie, ze nie mam i wreszcie mam, lecz tak jest przez całe moje życie. Nie mam i niedługo po pogodzeniu się z tym już mam. Mam Pierre’a, mam w brzuchu jego dziecko i za tydzień mam ślub.
- Kocham ciebie i tego małego szkraba, który siedzi w twoim brzuchu.





Anything for you
________________________________________

Piątek. Dzień przed tym wielkim dniem. Siedziałam w pokoju hotelowym czytając Poradnik dobrej mamy z jedną dłonią na brzuchu.
- Bouvier! Tu napisali, że jak będzie kopać to znaczy, ze jest mu dobrze. Nie kopie.
Wyszedł z łazienki z pianą na brodzie.
- Cicho bądź mała, teraz akurat rośnie.
- Przeszkadzam mu mówieniem?
Podszedł do mnie, był bez koszulki, bo stwierdził, że zaraz musi wyjść.
- Maleńka... O dziecku wiemy od paru dni, to naprawdę by było dziwne jeśli ze szczęścia zaczęło by kopać.
- Co byś bardziej chciał? – spojrzałam w jego ciemne oczy, które były z dnia na dzień piękniejsze.
- Bliźniaki, albo jeszcze więcej.
- Głupek z ciebie skarbie.
Pocałowałam go delikatnie w usta, a on odwzajemnił. Później przytuleni tylko policzkami siedzieliśmy przez chwilę.
- Muszę iść perełko.
- Perełko? – zapytałam z uśmiechem patrząc na niego.
- Czego by nie.
- Pamiętaj, ze jutro bierzemy ślub Pierre, więc nie spij się bardzo.
Tylko się uśmiechnął i znowu poszedł do łazienki. Dalej czytałam poradnik, który zakupił mi Pierre, lecz, gdy kręcił się po pokoju nie mogłam oderwać od niego wzroku.
Potem przyszła do mojego pokoju Mel ciągnąc za sobą Lachelle i Ange, a za nimi weszła następna dziewczyna.
- Hej Anette. – zawołała uśmiechnięta blondynka.
- A co wy tak do mnie z pielgrzymką przyszłyście?
- Bo wszystko jest zrobione na jutro, tylko trzeba sprawdzić. – stwierdziła Ange trzymając obcą mi dziewczynę.
- A, ze widziałam jak chłopaki pełną i zorganizowana grupą wyemigrowali, więc stwierdziłyśmy, ze razem się przejdziemy.
Patrzyłam na tą szatynkę, taka niską i ładną jak lalka porcelanowa.
- Michelle jestem. – stwierdziła z uśmiechem. – Dziewczyna Sebastiena.
- I wszystko już wiadomo.
Nasz hotel był położony tuż przy plaży, na której miało odbywać się wesele, zaś jakieś 200 metrów dalej był mały drewniany kościół. Wszystko zostało sprawdzone przez cztery szalone kobiety z notatnikiem w dłoni i uśmiechem na twarzy.
- Zapięte na ostatni guzik maleńka. – stwierdziła Mel patrząc na nakrycia. – A jutro będzie pani Bouvier. Boisz się?
- Sama nie wiem. Pierre się ciągle uśmiecha, więc raczej nie ma się czym denerwować. Zaś ja jestem pewna, co do tego. Do wszystkiego związanego z moim przyszłym mężem.
Zanim zdążyłam się nawet odwrócić ona mnie przytuliła.
- Mam nadzieję, ze ciągle będziesz mnie kochać.
- Zawsze maleńka.

Zostawił mnie w ogrodzie hotelowym twierdząc, że muszą lecieć. Stałam między drzewami, a wiejący od morza wiatr powodował gęsia skórkę na moim ciele. Nagle niespodziewanie zaświecił się lampki ogrodowe i zrobiło się bardzo przyjemnie. Zobaczyłam zza krzaków orchidei blask świeczki, co spowodowało moją ciekawość co może się tam znajdować. Ruszyłam w tamtą stronę patrząc ciągle na ten blask i modląc się, aby to coś nie zgasło. Żebym zdążyła dojść. Jedna świeczka, druga, trzeci, czwarta... i dalej. Wszystkie stały na trawniku, a ja zaczęłam myśleć o pożarze tego pięknego ogrodu. Stwierdziłam, ze ten świr, który to wymyślił zdecydowanie ode mnie dostanie. Dostałby, gdyby nie okazał się Pierre’rem. Siedział na kocu wpatrując się w jedną z żarzących świeczek.
- Masz potworne pomysły misiek.
Podniósł głowę i się uśmiechnął dalej tym nic niewidzącym wzrokiem.
- Ma być romantycznie więc na mnie nie krzycz. Chodź maleńka.
Wyciągnął do ręce i po chwili trzymał moje dłonie. Usadowił mnie naprzeciwko siebie i puścił. Pogrzebał chwilę w kieszeni i wyjął dwa pudełeczka. Większe i mniejsze.
- Nasze obrączki.
Wzięłam w dłonie pudełeczko i otworzyłam. Dwa kółeczka złoto srebrne i takie małe zygzaczki na nich. Wyjęłam jego i spojrzałam w środek. „I’m addicted to you... Anette”.
- Na twojej jest to samo tylko, ze Pierre.
- Są śliczne. – stwierdziłam wkładając znowu do pudełeczka. – A drugie?
- Obiecany pierścionek zaręczynowy.
- Przed ślubem?
- Czepiasz się.
- Bardzo oryginalne misiek.
Podał granatowe pudełeczko otwierając je przy tym. Ujrzałam złoty pierścionek z koszyczkiem cyrkonni. Potarłam delikatnie o wierzch i spojrzałam na niego.
- Założysz mi go?
Kiwnął głowę i włożył na palec. Spojrzałam na pierścionek i chuchnęłam na niego polerując go później o bluzkę. Uśmiechnęłam się jak wariatka. Gdy patrzyliśmy się w niebo znalazłam jego dłoń. Splątaliśmy swoje palce opierając się bokiem o siebie. On nucił jakieś piosenki, a ja szeptałam o tym, że będziemy mieli dziecko, ze będziemy szczęśliwi, ze będę go zawsze kochać.


________________________________________

Podniosłam się z łóżka i zaczęłam energicznie patrzeć na ściany w poszukiwaniu zegarka. Zsunęłam się z łóżka i podreptałam do moich spodni, gdzie powinien być mój telefon. Zobaczyłam godzinę i zaczęłam płakać.
- Pierre!!!! Zaspałam do fryzjera.
Wstał tak samo jak i chwilę nieprzytomnym wzrokiem rozglądał się w poszukiwaniu mnie.
- Nie marudź, mało to fryzjerów.
- W sobotę nie ma wolnych miejsc do fryzjera, rozumiesz?!
Schowałam twarz w dłonie i naprawdę beczałam. Poczułam jego obecność bardzo blisko mnie.
- Jeśli to już tak ma wyglądać to ja jadę do domu. – wyjąkałam.
- Załatwię ci fryzjera, manikiurzystkę, masażystę, stylistę i nawet weterynarza.
- Po co mi weterynarz?
– Bo chyba dostałaś wścieklizny.
Walnęłam go w ramię, aż się schylił z bólu.
- A tobie pielęgniarka.
- Potem się policzymy misia.
- Będę czekać misiek.

Załatwił mi nawet trzy fryzjerki, raczej o specjalizacji „prostowanie włosów”. Na około mnie latała Lachelle z spray’em prostującym, Mel z prostownicą, a Michelle podawała spinki, żeby inne włosy nie przeszkadzały.
- Myślałam, że bycie fryzjerem jest łatwe, a on jest jakimś cholernym magikiem. – stwierdziłam, gdy Mel pociągnęła mocniej.
- I tak będziesz piękna i tak, a takim sposobem zaoszczędzicie trochę kasy na wózek.
- Jeszcze chwilę i już będzie... – stwierdziła Lachelle stojąc naprzeciwko mnie.
- Jednak to ja się niezmiernie cieszę, ze nie jesteś wszystkie moimi druhnymi, bo bym się powiesiła.
Dostałam szczotka po głowie i jęknęłam uderzając Mel po udzie.
- Czy Jeff ma dziewczynę? – zapytałam Lachelle zajmującej się moja grzywką.
- Podobno ma, lecz nie chciał, żeby od razu z nim przyjeżdżała. Ma od razu na ślub przyjechać. – stwierdziła Michelle.
- Michelle ty jak się poznałaś z Seb’em? – usłyszałam głos Mel.
- Wjechałam mu na czołowe na parkingu.
Nie wiem, ale Simple Plan ma takie głupie przypadki, ze swoje dziewczyny poznaje w bardzo niekonwencjonalny sposób.
- Ange, bo ty jesteś najdłużej z David’em... chyba teraz twoja kolej. – stwierdziłam kręcąc młynka placami.
- Nic nie wiem na ten temat. – odpowiedziała z uśmiechem.
Gdy skończyły robić mnie na bóstwo pomagałam im samym się wyszykować, lecz nagle zadzwonił telefon.
- Młoda odbierz! – krzyknęła Ange rzucając do mnie telefon.
- Słucham. – powiedziałam roświergotanym głosem.
- Anette?
- Tata?
- Z tego co mi się obiło o uszy bierzesz dziś ślub.
- Zapraszałam was przecież razem z Pierre’em, więc nie wiem skąd to zdziwienie.
- Nie masz na mnie co liczyć, nie przyjadę. Nie będę patrzył jak rozwalasz sobie życie wychodząc za maż za jakiegoś marnego wokalistę i zapewne pijaka i ćpuna.
Słowa ojca wmurowały mnie i musiałam usiąść na łóżku, żeby nie zemdleć. Dziewczyny patrzyły się na mnie.
- Mama i Evan przyjedzie? – zapytałam drążymy głosem.
- Mike ma ich zabrać.
- Dziękuję za informację.
Rozłączył się. Zera przeprosin, ani tym bardziej „szczęścia na nowej drodze życia”.
- Leć po Pierre’a, Lachelle, bo ona nie może się rozpłakać w dzień ślubu! – krzyknęła.
Schowałam twarz w dłonie i siedziałam nie odzywając się nic, a nic. Przed chwilą co wyprostowane włosy spadały mi na twarz i czułam jak Mel próbuje mnie objąć, lecz ja byłam zbyt oporna na cokolwiek. Tak się skończyły marzenia o kobiecie w białej sukni prowadzonej do ślubnego kobierca przez jedynego tatę, gdzie ma ją przejąć inny mężczyzna, który kocha ją tak samo mocno.
- Ej maleńka... – usłyszałam jego głos.
Podniosłam głowę i zobaczyłam jego zatroskaną minę. Złapał moje dłonie i patrzył głęboko w oczy.
- Dziś bierzemy ślub.
- Mój ojciec dzwonił i powiedział, ze nie przyjedzie.
- Dlaczego?
- Bo jest pewny, ze zmarnuję sobie życie z tobą.
Przytulił mnie szeptał, ze nic nam nie zepsuje tego dnia. Gdy mnie już uspokoił został wypchany przez dziewczyny z pokoju, twierdząc, ze powinnam zacząć się ubierać. Rzeczywiście było bardzo późno. Posadziły na krześle i kazały się malować, a one skoczą się przebrać. Lekki makijaż tuszujący te maleńkie czerwone ślady po łzach. Potem uparci zakładałam pończochy koloru białego i śliczne białe buciki. Mel pomogła założyć spódnicę i zawiązać gorset. Nie był mocno ściśnięty, lecz ja ciężko oddychałam.
- Śliczna jesteś. – stwierdziła na czarno czerwono ubrana Mel.
Na mojej głowie pojawił się białe welon, a potem diadem, który dostałam od Pierre’a i uśmiech, bo to już niedługo...



________________________________________

Biegłam do kościoła słysząc dzwony. Trzymałam gorset, żeby mi piersi czasami nie wyskoczyły i nie pobiegły gdzieś dalej i drugą ręką trzymając welon. Mel biegła ze mną z podwiniętą sukienką do połowy ud.
- Młoda, śpiesz się do cholery! – krzyczała wyprzedzając mnie.
- To nie moja zasrana wina, ze te pierdolone drzwi się zacięły. – krzyknęłam do niej podrzucając ogon, żeby tylko się nie wywrócić.
Zobaczyłam kościół i przystanęłam. Zmęczona zaczęłam ciężko oddychać. Szłam krok za krokiem z nadzieją, że zdążę dojść i normalnie oddychać.
- Jestem panna młoda, zaraz biorę ślub. Pierre na mnie czeka... KTO MNIE ZAPROWADZI DO OŁTARZA?!
- Możesz iść sama.
- Ty nic nie wiesz.
Przed kościołem stal Pierre z Jay’em i Jonatan’em, a obok Seb. Było już ciemno, ale dobrze widziałam jego sylwetkę.
- Przepraszam misiek, ale drzwi się zacięły. – pocałowałam go delikatnie w policzek, żeby nie zostawić całej szminki z ust.
- Ważne, ze jesteś.
- Już na zawsze.
Wytarłam delikatnie jego policzek, a on włożył mi w dłonie wiązankę z czerwonych róż.
- Do zobaczenia pod ołtarzem. – stwierdził odchodząc.
Uśmiechnęłam się za plecami tego faceta, który tak strasznie seksownie wyglądał w garniturze. Powoli każdy znikał z mojego pola widzenia i zaczynała się powoli ceremonia. W kościele wszyscy już siedzieli i czekali na wielkie wejście panny młodej. Tej małej myszki trzymającej bukiet kwiatów i stojącej przed kościołem.
- Gdzie twój ojciec? – zapytał się Jay.
- Ty najstarszy z najseksowniejszych... – usłyszałam głos Mel. – Idź po brata Anette, bo ojciec nie dojechał.
Uśmiechnęłam się do mojej przyjaciółki, która delikatnie poprawiała mi sterczące włosy. Stanęłam obok niej i przytuliłam mocno.
- Ja ci poprawiam włosy, a ty je psujesz. Wstydź się potworku. – szepnęła do mnie z takim głosem jakby było w nim obecne pełno łez.
Po chwili dosłownie wyleciał Mike z kościoła ciągnąc za małą rączkę Evan’a.
- Jak usłyszał, ze do Anette przybiegł za mną. – stwierdził z uśmiechem.
Urwałam dwie róże z wiązanki, bo co im się stanie bez nich dwóch? Wpięłam jednemu i drugiemu w te małe kieszonki przy piersi. Złapałam Evan’a za dłonie.
- Odprowadzisz mnie do ołtarza z Mike’iem?
Kiwnął radośnie głową.
Staliśmy na początku kościoła, a ja się zastanawiałam co będzie jak mój plan nie wypali i jak mi kiecka zapali. Dostałam od kogoś długą świeczkę i zapaliłam małą świeczuszkę stojącą na ziemi. Jak na zawołanie zapaliły się wszystkie, które stały przy czerwonym dywanie, a oczy wszystkich skierowały się na mnie. Zachciało mi się śmiać, lecz czas było iść. Evan trzymał róże i moją dłoń, a drugą Mike. Odprowadzali mnie do innego faceta. Mike oddał moją dłoń uśmiechniętemu Pierre’owi, a mały pociągnął mnie za sukienkę, żeby nie zapomniała wiązanki.
Słowa zniewieściałego staruszka sprawującego misję księdza, przysięga z łzami w oczach naszej rodziny, obrączki na palcu i jeden z najsłodszych pocałunków w moim życiu.
- Wreszcie tylko moja. – szepnął wychodząc z kościoła.
Szedł pod rękę ze mną oświetlony tymi małymi świeczkami depcząc płatki róż.
- Nie byłabym tego taka pewna.
Gdy tylko wyszliśmy z kościoła podniósł mnie na ręce.
- A teraz wszyscy na wesele!
Szedł w stronę bramy i ominął limuzynę czekającą na nas.
- Bouvier! Limuzyna.
- Idziemy na piechotę perełko.
- Wariat. – zaśmiałam się chowając twarz w poły jego marynarki.
Już na rogu zobaczyliśmy wścibskich paparazi, którzy robili nam zdjęci, jeden nawet usiłował robić z nami wywiad.
- Przecież mogę z żoną wybrać się na spacer. – stwierdził śmiejąc się. – Pokaż im maleńka co o nich myślimy. – szepnął mi na ucho.
Wyciągnęłam środkowy palec, a potem wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
Pierwszy taniec należał do nas. Z delikatnymi uśmiechami od razu po przyjściu, kołysząc się bezbronnie do Iris. Szeptaliśmy sobie na ucho, że to jest piękny dzień, ze nikt nam go nie zabierze.
- Powiemy im o dzidziusiu?
- Jak chcesz Bouvier.
- Więc powiemy pani Bouvier.
Znowu się roześmiałam, tylko ciszej, a on zatykał mi usta swoimi ustami delikatnie pieszcząc je. Traciłam oddech ze szczęścia i przez jego język, który dla nie poznaki bardzo powoli się ruszał. Gdy piosenka już się kończyła on odsunął się ode mnie.
- Uwaga! – krzyknął na cały głos.
- Teraz? – syknęłam do niego.
Wszyscy się na nas spojrzeli. Chłopak klęknął przede mną i pocałował mój brzuch. Wywołała to we mnie niesamowite fale wzruszenia.
- Państwo Bouvier spodziewają się dzidziusia. – powiedział z nieukrywana dumą.
Wszyscy zaczęli klaskać nam, a ja się do niego przytuliłam. Tak słodko pachniał...
Przepchnął się na scenę, bo akurat zespół usiadł, machnął ręka do chłopaków wołając ich. Nie wiadomo jak i skąd pojawiły się gitary akustyczne na scenie, a Pierre usiadł za fortepianem. Ustawił sobie dobrze mikrofon, a potem patrząc zalotnie na mnie zawinął sobie rękawy koszuli.
- Ty na ślub dałaś nam dziecko, ja chcę ci dać tą piosenkę.
Widziałam jak delikatnie poruszał palcami nad klawiszami, aby za chwilę zabrzęczał mi w uszach ich dźwięk.
- Angels perełko.
Zakryłam dłońmi twarz i zaczęłam prawie krzyczeć z radości, a potem parę łez i nutka nie dowierzania, bo nigdy nie wiedziałam, że umie grać na fortepianie. Uśmiechałam się ciągle patrząc na niego, a ona czasami zerkał na mnie. Moja mama płakała gdzieś w kącie, a Emily szturchała Mike’a, obok Mel wpatrywała się w niewidoczny dla innych punkt. Widziałam ich wszystkich, lecz tylko na niego zwracałam uwagę.
Zdjął mi buty i pończochy, sam pozbawiając się butów i skarpetek. Rzucił mój welon jakiejś małej dziewczynce z jego rodziny i wyciągnął na plaże. Szliśmy wtuleni w siebie oddychając sobą i morskim powietrzem. Czasami skradaliśmy sobie malutkie pocałunki i wywracając się o ogon mojej sukienki. Rozbawieni jak małe dzieci w nietypowych strojach. I dotykał mojego brzucha twierdząc, że musi czuć tatę.
- To, że jesteś w mamie, wcale nie znaczy, że nie masz taty. Tata twój szkrabie jest poza mamą...czasami.
Przytulił się do mojego brzucha, a potem usadził na swoich nogach, żeby mi się sukienka nie ubrudziła. Całował w szyję i nucił dalej Angels.
- Chyba pora skonsumować nasz związek, nie uważasz? – zapytał się, gdy ja już zasypiałam.
- My już dawno go skonsumowaliśmy.
- Ale zwyczaj to zwyczaj.
Kochaliśmy się w naszym pokoju. Bardzo delikatnie, bo ono jest tam gdzieś we mnie, ale z wielką miłością i całował mnie szepcząc, ze jestem jego skarbem.




________________________________________

Od tygodnia ciągle w trasie. Najpierw do naszego domu, potem odwieźć rodziców, potem na chwilę zaczepić o Chicago w celach nagrywania przyszłej płyty, a teraz w samochodzie, bo czas najwyższy jechać do lekarza.
Zadzwonił telefon i Pierre odebrał.
- Popaprańce jedne! Ja z moją żoną do lekarza jadę! Wy myślicie, ze wszystko wam wolno?
Dotknęłam jego ręki, która trzymała kierownicę, bo chciałam, żeby zwrócił na mnie uwagę. Spojrzał na mnie szybko, żeby nie stracić kierunku jazdy.
- Lekarz poczeka, dziecko nie zdąży się urodzić, a ja się czymś zajmę.
- Maleńka...
- Masz jechać do chłopaków. – skarciłam go wzrokiem.
Przekręcił oczyma.
- Jadę do was.
Ledwo co zmieścił się jego czarnym Jaguarem na drodze i zawrócił.
- Jak nie przestaniesz się denerwować z byle powodu rozwiodę się z tobą.
- Nie moja wina, ze martwię się o ciebie i o nasze dziecko.
- Ale to nie jest powód do tego, żeby rezygnować z swojej kariery Pierre.
- Rodzina jest tym powodem. – stwierdził skręcając w uliczkę, gdzie stał dom Chuck’a.
- Nie będziesz rezygnował z kariery dla mnie.
- Dla ciebie i dziecka.
- Najpierw było twoje śpiewanie potem ja. Trzymaj się planu życia.
- Teraz ty jesteś na pierwszym miejscu i fakt, ze będę miał z tobą dziecko. Moim zdaniem czas jest dorosnąć.
- Przez to, że wziąłeś ze mną ślub?
- Jeden z ważniejszych powodów.
Zatrzymał się i wyjął ze stacyjki kluczyk. Odpiął pasy biorąc w drugą dłoń telefon.
- Idziesz ze mną?
- Wolę tu posiedzieć.
- Przyniosę ci jeszcze herbatę i gazetę jakąś.
Jak obiecał tak zrobił, lecz ja siedziałam i nawet mu nie podziękowałam. Włączył ogrzewanie i obiecał, że zaraz przyjdzie. Za to, ze pamiętał jak słodką lubię uśmiechnęłam się do niego. Tylko szkoda, że nie widział. Otworzyłam gazetę i na pierwszej stroni było nasze zdjęcie, wtedy, gdy wyciągnęłam środkowy palec. Uśmiechnęłam się, bo to było czyste przypomnienie, ze tydzień temu zostałam panią Bouvier, Bouvier tak naprawdę przez ten jeden długi tydzień wcale o tym nie pamiętałam. Otworzyłam szybko na artykule o nas i patrzyłam na zdjęcia... Zatęskniłam za jego ramionami i tym spacerze po plaży. Dręczyło mnie jedno pytanie. Czy przez ten tydzień, od naszego ślubu coś się zmieniło?
Wszedł szybko, gdy ja już zaczęłam przysypiać ogrzewana ciepłem herbaty.
- Maleńka śpisz?
Poczułam jak dotyka mojej dłoni i zbliża swoją twarz do mojej.
- Nie. Jestem troszkę zmęczona.
- Może pojedziemy kiedy indziej do lekarza? Teraz byśmy pojechali do domu, zrobię ci cieplutką kąpiel i położę do łóżka.
- Zrobisz to misiek jak wrócimy do domu.
Pocałował mnie w usta, tak bardzo delikatnie, jak kiedyś, gdy się bał, ze ucieknę. Lecz teraz byłam już jego i miałam pewność, ze nic się nie zmieniło. Nie licząc nazwiska i zawartości mojego brzuszka.

Lekarz potwierdził, ze jestem w ciąży i bardzo serdecznie mi pogratulował wyzdrowienia. Potem chwalił Pierre’a za to, ze został przy mnie i opiekował się mną. Wyszliśmy naprawdę zadowoleni od lekarza, z numerem telefonu lekarza w dłoni, bo muszę być pod stała opieką.
- Przed ślubem... Zabrałem twoją kartę płatniczą i wzięłam druga połowę i kupiłem nasz nowy dom.
- Beze mnie? – zapytałam z żalem w głosie bawiąc się kubkiem po herbacie.
- Niespodzianka. – uśmiechnął się słodko.
- Sprawdzę ile kosztował i jak chociaż dolara drożej zapłaciłeś to...
- Rozwiedziesz się ze mną?
- Chyba nam się przyda skórka z misia pod kominek. – pokazałam mu język i kazałam mu się wieść na miejsce.
Przedmieścia Los Angeles, śliczna uliczka zasłonięta liśćmi z drzew, bo to w końcu jesień. Duży żywopłot zasłaniający dwupiętrowy domek z czerwonej cegły, z tarasem i gankiem przed drzwiami, okiennice zamykane drewnianymi drzwiczkami...
- Misek... To nasz dom?
- Tylko nasz.
Objął mnie delikatnie w pasie i dał klucz do otworzenia drzwi.
- Ale stój maleńka. Muszę cię przenieść przez próg.
Roześmiałam się tracąc grunt pod nogami. Wniósł do świeżo pomalowanego mieszkania i postawił na drewnianej podłodze.
- Schody na górę, po prawo zrobimy salon, po lewo kuchnię, jak się uprzemy możemy zrobić pokój dla gości a na górze drugi. Na gorzej nasza sypialnia, pokoik dla maleństwa i drugi pokój gościny, no i łazienka numer dwa z wielka wanną.
Oprowadzał mnie trzymając za dłoń i głośno mówiąc, co gdzie chce postawić i jakie kwiaty wstawić. I wtedy po raz pierwszy w pokoju przeznaczonym dla maleństwa potoczyła się rozmowa na temat najmniejszego członka naszej rodziny. Siedzieliśmy na podłodze wpatrując się w okno.
- Jak myślisz, będzie chłopiec czy dziewczynka?- szepnął mi do ucha.
- Jedno i drugie będę kochać.
- A jak to będzie dwójka, albo trójka? – zapytał podekscytowany.
- Chcesz mnie zabić. – stwierdziłam wtulając się w niego bardziej.
- Chcę tylko malutkiego szczęścia, które będzie naszą częścią, a im ich więcej tym będę bardziej szczęśliwy i spełniony w roli faceta.
Chwilę chuchał mi w szyję powodując rozkoszne dreszcze na moim ciele.
- A chrzestni? – zapytał.
- Billie Joe i Madonna. – zaśmiałam się.
- Madonna to nie, ale do Billie’ego mogę zadzwonić. – stwierdził z powagą.
- Jaja sobie robię.
- To nie chcesz Billie’ego?
- Jasne, ze chcę. To będzie zaszczyt dla mnie, ze chrzestnym mojego dziecko będzie mój idol.
- Tak to jest gdy się ma męża w show biznesie... – stwierdził wystawiając do mnie usta.
Dostał słodkiego buziaka i oblizał się rozkosznie. Motyli w moim brzuchu.
- A chrzestna? – zapytałam cicho.
- Mel.
- Chcesz ja?
- Wiem, ze ty chcesz, a i ja jej ufam.
Jeszcze jedna chwilka była dla nas, którzy zapomnieli o całym świecie marząc o przyszłości spędzonej tylko razem.


________________________________________

- Misiek choć tu! – krzyczałam d chłopaka, gdy ten akurat z fartuchem najsłodszej gosposi domowej robił sałatkę owocową.
Wyjrzał zza futryny spoglądając na mnie najbardziej słodko jak tylko mógł.
- Dostałam dziś od Mel katalog z meblami.
- Ty wybierasz salon ja resztę. – stwierdził wystawiając nóż w moją stronę.
- Nie zgadzam się Bouvier. Przypominam i, ze jesteśmy małżeństwem i to Cie zobowiązuje do przedyskutowania każdej rzeczy z twoja obecną żoną.
- Powinnaś jeszcze dodać jeszcze: jedyną kobietą w moim życiu noszącą mojego najsłodszego bobasa.
- Jeśli myślisz, ze coś zdziałasz tym przymilaniem się to się grubo mylisz. – założyłam nogę na nogę i otworzyłam leżącą na moich kolanach gazetę.
Nastała cisza przerywana syknięciami Pierre’a. Niepokoiło mnie nagłe zainteresowanie mojego chłopaka gotowaniem. Zapewnił mnie, ze jako odpowiedzialny mąż i przyszły ojciec będzie dbał o swoją perełkę i perełkę junior, cokolwiek co mi tam siedzi w brzuchu. Więc karmił, ścielił łóżko, nawet żądał mycia mnie i ubierania, lecz gdy zagroziłam mu, ze jak się będzie do mnie zbliżał to będę go gryzła stwierdził, że sobie daruje aż do zakupu kagańca.
Wszedł do salonu z tacą na której stała duża miska sałatki owocowej, a z prawej dłoni zwisała mu jeszcze mała torebka ciastek. Postawił na stole tuż przede mną spoglądając z uśmiechem na mnie. Spojrzałam na niego spod byka.
- Ciasteczkowy potwór.... – syknęłam wpatrując się w jego błyszczące brązowe oczy. – Bo ty myślisz, że jak zrobisz słodką minkę i spojrzysz się tymi brązowymi oczyma to wszystkim dziewczynom w okolicy robi się wilgotno w majtkach. Pomyłka mój najdroższy mężu.
- Jak to ładnie zabrzmiało z twoich usteczek... – powiedział zmysłowo siadając blisko mnie.
Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej uśmiechając się złośliwie, lecz przesunął ją na serce.
- Nawet niech na mój widok zrobi się mokro w majtkach dziewczynom całego świata to i tak zostanę z tobą maleńka.
- Obawiam się, ze masz strasznie mocną siłę przekupywania.
Oderwałam swoją dłoń od jego piersi i splotłam nasze palce kładąc je na moim brzuchu. Przysunął się do mnie blisko i położył brodę na ramieniu łaskocząc oddechem w szyję.
- Obiecuję ci skarbie, ze zawsze będziesz bezpieczna, będę cię bronił własnym ciałem...
- I dawał mi nim rozkosz. – szepnęłam z uśmiechem.
- A ty tylko o jednym w każdym momencie. – stwierdził. – Gdybym nie fakt, że tak bardzo lubię się z tobą kochać, zaprowadziłbym Cie do specjalisty i kazał gruntownie zbadać. Ale ja mówię poważnie skarbie. Nigdy cię nie skrzywdzę i zawsze będę z tobą. Bo cię kocham...
- Ja ciebie też Ciasteczkowy potworze....




________________________________________

Leżałam już w łóżku i czekałam na Pierre`a. Zbliżała się już północ i co dziwnego, ja jeszcze nie spałam. Ostatnio mój słodki mąż zaczął wyznaczać mi godziny chodzenia spać, a żeby mi się nie nudziło chodził spać ze mną. Problem tkwił jednak w tym, że takie "przymusowe" spanie nam nie wychodziło. Przeglądałam magazyn, który kupiłam z nudów czekając parę dni temu na Pierre`a, który w pośpiechu musiał lecieć do chłopaków i w rezultacie zostawił mnie w centrum handlowym. Problemy z życia, pytania do lekarzy i psychologów... nic mnie nie ciekawiło. Dopiero na końcu znalazłam coś fajnego. Test "Czy jesteście idealnym związkiem".
-Pierre, jesteś mi potrzebny.- powiedziałam głośno, aby chłopak mnie usłyszał.
Wyszedł z łazienki w samych bokserkach i wpakował się do łóżka.
-Co się dzieje?- zapytał siadając obok mnie.-Zrobimy sobie test.- odpowiedziałam z zapałem.
-Ale już wiemy o szkrabie więc po co?- zdziwił się.
-Test na idealne związek ciołku.- zaśmiałam się.
Postanowiłam być wygodna i wgramoliłam się na jego kolana.
-Już czuję, ze przytyłaś.- zaśmiał się gdy usiadłam na jego biodrach.
-Paskuda jesteś i tyle. Wypsociłeś szkraba, to teraz cierp.
-Wypsociłem?- zapytał z uśmiechem.
-Cicho Bouvier. Pierwsze pytanie. Kto prowadzi w waszym związku samochód?
-Ja.
-Tylko chwilowo, zrobię sobie prawo jazdy.
-Ale takiej odpowiedzi tam chyba nie ma.- stwierdził zaglądając do gazety.-Nie podglądaj!- pisnęłam chowając przed nim gazete- Zaznaczymy, ze ty, ale to kwestia sporna. Drugie: Chcecie kupić nową kanapę. On uparł się na czarną skórzaną, ty zaś na czerwoną z miękkim obiciem. Co robicie?
Spojrzałam pytająco na Pierre`a.
-Ja bym kupił obie.- odparł po chwili.
-Ale tu takiej odpowiedzi nie ma i...
Wyrwał mi gazetę i wygiął się, aby wyciągnąć długopis z szuflady szafki nocnej. Po chwili pokazał mi swoje dzieło. Pod kolumną możliwych odpowiedzi dopisał swoją i dał za nią cztery punkty, chociaż skala nie obejmowała takiej liczby. Westchnęłam i zabrałam mu magazyn.
-Trzecie...
-Perełko, ale po co nam takie testy. Przecież my jesteśmy idealnym związkiem.- powiedział odgarniając kosmyki włosów, które zakrywały mi twarz.
-Bo to dobra zabawa.- odpowiedziała z uśmiechem- To ci się spodoba. Trzecie: Jak często się kochacie?
-Już mi się podoba.- zaśmiał się Pierre- Jakie mamy odpowiedzi?
-Tej, która nas dotyczy tu nie ma.- westchnełam.
Podał mi długopis uśmiechając się łobuzersko.
-Straciłam rachubę.- przeczytał gdy po chwili pokazałam mu moje dzieło- Jesteś zboczona.
-Przez ciebie misiek.- odparłam nachylajac się i skradając mu słodkiego całusa.
-Teraz ja chcę czytać.- mruknął zabierając mi gazetę- Dobra...W jakiej bieliźnie chcesz zobaczyć swoją kobietę?
-Bouvier!- krzyknąłam szturchając go w żebra.
-Cicho mała! Musze odpowiedzieć.
-Tam nie ma takiego pytania.
Spojrzał na mnie zza magazynu.
-Zawsze mogę dopisać.
-To się nie liczy. Zepsułeś zabawę.
Zeszłam obrażona z jego bioder i ułożyłam się obok. Odłożył gazetę na szafkę i odwrócił się do mnie.
-Nie bądź zła.- szepnął mi nad uchem.
-Jestem bardzo zła, chciałam zobaczyc jaki jest wynik, a teraz już nie mogę.
-Maleńka...ale my przecież już znamy wynik.
Udałam złą, a potem udałam, że już śpię. Drgnęłam dopiero gdy poczułam dłoń Pierre`a na moim brzuchu. Wsunął ciepłą łapkę pod moją koszulkę i gładził brzuszek jakby liczył na to, że zaraz coś go kopnie. Nic jednak nie kopało...Jeszcze nie...
Odwróciłam się i wtuliłam w w niego.
-I tak mielibyśmy najwyższy wynik.- szepnełam.
-No ba.
Pocałował mnie w czoło, a potem kazał spać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Paulinda
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 05 Lip 2008
Posty: 364
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock
Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Wto 23:09, 27 Sty 2009    Temat postu:

Jeeeju, jak dużo tego było. Ale to dobrze ;]
Dopiero co skończyłam czytać, ale już czekam na więcej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kabaczek
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 179
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Wto 17:12, 10 Mar 2009    Temat postu:

MOOOOREEEE! Yellow_Light_Colorz_PDT_10 Yellow_Light_Colorz_PDT_10 Yellow_Light_Colorz_PDT_10

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PunK_BaNaNa
Mam dwie płyty SP


Dołączył: 30 Sty 2008
Posty: 3084
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Sob 22:10, 21 Mar 2009    Temat postu:

Coraz mniej miejsca w bluzkach, bo mój brzuch się coraz bardziej powiększał, a Pierre i tak mówił, że ślicznie wyglądam. Nasz małżeństwo kwitło i na pewno połowa jego fanek w każdej wolnej chwili pomściła mnie, lecz i tak na stronie Pierre’a było bardzo duz gratulacji i to co one sądziły o mnie przyprawiało mnie o uśmiech na twarzy. Ostatni dni były ciężkie, bo wprowadzaliśmy się do nowego domu z naręczem pudeł i toreb. W całym domu było pełno kwiatów, bo za każdym razem, gdy Pierre wracał skądś przywoził kwiatki.
13 grudzień był świętem podwójnym. Moje urodziny i parapetówa. Spałam w najlepsze, gdy przybiegł Pierre krzycząc jak opętany.
Anette! Skarbie obudź się, no już otwórz oczka. Aneeeeette...
Szturchał moja nagie ramię marudząc jak małe dzieciak.
- Czego? – zapytałam zakrywając uszy.
- Obudzisz się?
Schylił się nade mną i zaczął delikatnie całować po ramieniu przechodząc wolnymi krokami na szyję.
- Przecież nie mogę spać jak się wydzierasz jak opętany.
- Więc chodź tu do mnie, mam coś dla ciebie.
Nie dałby by spokoju, więc odwróciłam się do niego. Otworzyłam powoli oczy. Taki uśmiechnięty i półnagi, ręce miał za plecami.
- Jest dużo śniegu za oknem.
- I tylko po to mnie budziłeś?
- Wszystkiego najlepszego maleńka. – uśmiechnął się i pocałował słodko w usta.
- Dziękuję skarbie.
Przeciągnęłam się na łóżku i znowu tak słodko do niego uśmiechnęłam.
- Mam dla ciebie prezent. – stwierdził promieniując duma.
- Misiek... – jęknęłam zachwycona.
Znikł mi na chwilę z oczu i się wyprostował.
- Dla ciebie. – dał mi śliczne kapcie, takie jak łapy tygrys w kolorze żółtym. – Dla szkraba. – teraz tygrysie różowe łapki. – I dla mnie. – duże niebieskie tygrysie łapki. – Gdy już się małe urodzi będziemy rodzina tygrysów. Ładne?
Zaczęłam się śmiać trzymając swoje i naszego dziecko kapcie.
- Jesteś kochany misiek. – chciałam go pocałować, lecz położył mi palce na ustach.
- Nununu... Jeszcze mam coś dla ciebie.
- Jeszcze?
- No jasne. Kupiłem ci laptopa, żebyś mogła wszędzie pracować. Wiem,z ę to lubisz, a teraz, gdy jesteś przy nadziei...
- Zabrzmiało to jakbyśmy byli w średniowieczu.
- Teraz, gdy masz dzidziusia w brzuszku nie możesz się nadwerężać, a bez pracy to ty zwariujesz.
- Ty jesteś tego pewny?
W sumie nie mogłam uwierzyć, ze on jest dla mnie taki kochany i dba o mnie, że trafiłam na takiego faceta...
- Wiesz czego jestem pewny? Tego, że cię kocham, Będę cię uszczęśliwiał do końca moich dni.
Zbliżyłam się do niego i usadowiłam między nogami wtulając się w jego ciało. W ogólnym zamęcie naszych ciał jego dłoń wylądowała pod moja koszulką i znowu leżała na moim brzuchu. Dotykał delikatnie pewnie nie dowierzając, że to jego sprawka.
- Chciałabym spędzić ten dzień z tobą. Byśmy moli leżeć tu w łóżku i opowiadać sobie kawały. I oczywiście musisz mi kochanie zrobić kakao. Dużo i herbatniki.

Przeklinał mnie jak tylko mógł, gdy wkradałam się do kuchni, żeby mu pomóc, a potem wynosił na rękach nawet nie jęcząc, że jestem gruba. Wtedy to ja na niego krzyczałam, ze nie jest trędowata, że to tylko dziecko, a nie bomba.
- To jest aż dziecko i do tego nasze. Siedź tu. – zawsze mi tak odpowiadał.
Wrzeszczałam jeszcze głośniej, lecz jak przynosił mi kakao uspokajałam się. Na chwilę.
- Zachowujesz się jak mały rozwydrzony bachor. Jeśli nasze dziecko przez ciebie też takie będzie, zwariuję i uciekną.
- Najpierw mi psocisz dziecko a teraz twierdzisz, że go nie chcesz?
- Jeśli będzie takie jak ty w ciąży...
- To wszystko przez ciebie. A poza tym ty jesteś o wiele gorszy.
- Wszystko przeze mnie, tak?
- To ty się we mnie pchałeś, nie ja w ciebie.
- To ty chciałaś, żebym się w ciebie pchał.
- I ty też tego chciałeś. Jesteś winny.
- Jestem winny tego dziecka?
- Jesteś winny mojego złego chumoru, bo mnie denerwujesz.
- Ja Cie denerwuje?
- A mam innego męża?
- Zaraz przesadzisz Anette.
- A ty już to dawno zrobiłeś Pierre.
- Zaraz cię pogryzę.
- A ja cię opluje.
- Żmija.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. spojrzałam na niego z wyższością i skierowałam swoje kroki do kuchni.
- Otwórz drzwi.- poleciłam mu.
- Ty otworzysz.
- Nie będę ich otwierać! – krzyknęłam.
- Więc ja też!
- Spokojnie, sama sobie je otworzę. – powiedziała Mel ściągając z siebie kurtkę.
Uśmiechnęłam się blado do niej i poszłam na górę. Chciało mi się płakać, bo coraz gorzej dogadywałam się z Pierre’em. Nie wiem czym to było spowodowane. Weszłam cicho do pokoikunaszego dziecka i usiadłam przy oknie wpatrując się na wielką Myszkę Micky namalowaną na ścianie. Wpatrywałam się w nią czując jak grzejnik ogrzewa moje plecy. Położyłam moje dłonie na brzuchu.
- Jakoś jest inaczej... Bardzo często się kłócę z twoim tatą. Wiem, ze mnie kocha, ale doprowadza do płaczu... Czasami...
Naburmuszyłam się i poczułam łzy w oczach.
- Wiem, gdzie Cie znaleźć w tym domu. – usłyszałam jego głos, więc spojrzałam. – Przepraszam skarbie.
Podszedł do mnie, a ja pozwoliłam mu się pocalować, bo lubiłam, gdy to robi w takich momentach.




________________________________________

Znajome mi twarze chodzące po moim domu, uśmiechnięci od ucha do ucha w kubkami herbaty na samym początku, bo przecież jest zimno. A ja zbierałam podwójne prezenty przenosząc je do naszej sypialni. Wręczali mi małe buciki, awangardowe obrazy, figurki kotów lub zwykłe książki. Uśmiechałam się trzymając się lekko za brzuch. Bolał.
Pierre przytulił mnie ciepło do siebie i wpatrywał się w Mel i Pete’a.
- Myślisz, ze możemy się szykować na jakiś ślub? – szepnął mi do ucha.
- Nie wiem. Ostatni gadałam tylko o maleństwie nią. Jakoś nie bardzo wspomina cokolwiek o nim.
Odwrócił mnie trochę, abym spojrzała na Seb’a i Chuck’a.
- Chuck i Lachelle. – powiedział mi chyba czekając aż coś powiem.
- Lachelle to nawet fajna dziewczyna, lecz nie psują mi w niej te cycki. Robi strasznie głupie miny...
- Chuck ją chyba kocha.
- To ty powinieneś wiedzieć misiek. Strony płciowe powinny trzymać się razem.
Położyłam swoje zimne dłonie na jego, które leżały na moim brzuchu.
- A ta... – zaczął.
- Michelle?
- Tak.
- Jest śliczna...
- Mówisz to jako kobieta, czy rywalka?
- Obojniak. – stwierdziłam z irytacją. – A ty próbujesz mnie znowu zdenerwować czy chcesz żeby ci udowodniono o uczuciu wobec ciebie?
- Perełko... – szepnął tak cicho i namiętnie, jak wtedy gdy...prawda.
Pocałował moją dłoń i zaprowadził do Pete’a.

Siedziałam na blacie stołu w kuchni ciężko oddychając. Czułam się coraz gorzej i coraz bardziej chciało mi się wymiotować. Gdy ja próbowałam oddychać do kuchni wszedł David.
- Cześć mamusia. – uśmiechnął się tak zalotnie, jakby nie miał dziewczyny.
- Przestań, bo pogryzę.
- Jak tam mamusia się czuje? – ciągle mówił z uśmiechem.
Podniosłam głowę do góry i spojrzałam na niego. Jego uśmiech znikł z twarzy i podszedł do mnie szybko.
- Jesteś blada.
- Przesadzasz. Zawsze jestem taka.
- Wyglądasz jak śmierć.
- I tak się zwracasz do kobiety przy nadziei? – probowałam się uśmiechnąć, lecz moja twarz przeszył grymas bólu.
- Anette co ci jest? – zapytał się troszkę groźnie lecz z troską w glosie.
- Boli mnie głowa.
- Zawołam zaraz Pierre’a. – zagroził.
Złapałm jego dłoń i zeskakując z blatu spojrzałam mu w oczy.
- Po prostu boli mnie głowa, to wszystko.
Do kuchni weszła Lachelle w krótkiej spódniczce mimo iż było bardzo zimno. Zarzuciła zalotnie włosami, lecz tak samo zareagowała jak David.
- Co jej jest? – zapytała David’a dalej trzymającego moją zimną dłoń.
- Mówi, że boli ja głowa.
- Ide po Pierre’a. – zadecydowała.
- Boli mnie glowa! – krzyknęłam zezłoszczona. – To tak trudno zrozumieć?!
Wyrwałam swoją dłoń i wyszłam. Brzuch bolał, ale nie przyznam się przed nikim. Szłam do sypialnie, stwierdziłam, ze jak poleżę pół godziny to mi wszystko przejdzie. Gdy stanęłam na pierwszym stopniu poczułam, ze sily mnie opuszczają i zaczęłam osuwać się na ziemię. Ktoś mnie złapał za ramiona i zaczął krzyczeć jego imię. Czułam jak po policzkach spływają mi łzy.
- Maleńka moja... Przestań się wygłupiać i otwórz oczy.
Słyszałam jego głos bardzo wyraźnie, lecz nie potrafiłam otworzyć oczu i powiedzieć cokolwiek. Pczułam jak dotyka mojej dłoni i szepcze, ze jest zimna.
- Do szpitala do cholery!!!
Jego głos rozdarł panującą ciszę. Niósł mnie bardzo długo, a potem czułam jak ktoś trzymał mnie za dłoń klnąc w najlepsze, żeby kierowca się ruszał. Zdołałam otworzyć oczy i spojrzeć na zdenerwowanego Pierre’a. Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy i on spojrzał na mnie.
- Misiek...
- Cicho maleńka, wszystko będzie dobrze. Jedziemy do szpitala.
Jego głos drżał ze zdenerwowania i stresu. Ścisnęłam mocniej jego dłoń i znowu zamknęłam oczy, bo wtedy nie czułam tego bólu.
- o jej! szybciej! – na końcu usłyszałam jego rozpaczliwy głos.



________________________________________

Gdy tylko otworzyłam oczy oślepiło mnie światło wschodzącego słońca. Byłam strasznie zmęczona, lecz czułam, ze musze się obudzić. Rozejrzałam się po Sali i przypomniałam sobie co się ze mna dzieje.
- Pierre. – szepnęłam do sylwetki stojącej tuż przy dużym oknie.
Odwrócił się z bladym uśmiechem.
- Bałem się o ciebie perełko...
Podszedł do mnie i złapał za dłoń. Taki ciepły i miły...
- Wszyscy się wystraszyli i...
- Misiek, ale z dzieckiem wszystko jest dobrze? – zapytałam czując coś złego złego środku.
- Nasze dziecko jest całe i zdrowe. Tylko ty...
Położył swoją dłoń na moim policzku i delikatnie pogładził, po czym odgarnął kosmyk włosów.
- Musisz się oszczędzać skarbie. Twoja ciąża jest zagrożona.
- Jak to zagrożona? – zapytałam wstając, lecz uniemożliwiło mi to brak sił.
- Tak mi lekarz powiedział. Nie chciałem nic wiecej wiedzieć. Mogę cię wziąć do domu, lecz po świętach znowu muszę cię przywieść.
- Ale ja nie chcę! Ja chcę siedzieć u nas w domu grzejąc się w twoich ramionach i rozmawiać o przyszłości naszego dziecka! Nie chce być w tym cholernym szpitalu, gdy zbliża się coś tak pięknego. Rozumiesz?! Nie wróce tu.
- Anette, proszę cię...
- Nie masz o co mnie prosić! Przestańcie mi odbierać szczęście.
Przykryłam głowę kołdrą i skuliłam się, mimo iż brzuch mi w tym przeszkadzał.
- Ucieknę od ciebie z moim dzieckiem jeśli będziesz mnie tak ograniczał. – załkałam głośno.
- Ale ja bym chciał, żebyś ciągle ze mną była. Tu chodzi o nasze dziecko.
- Tu chodzi o to, ze będę sama w tym pieprzonym szpitalu! I będę rozmawiać tylko z moim brzuchem.
Wyłoniłam się spod kołdry i spojrzałam na niego. Miał taka strasznie zbolałą minę... Podszedł do mnie i objął delikatnie twarz dalej wpatrując się w moje oczy.
- Nie będziesz sama już nigdy, nie zostawię cię tu samej. Dziś pojedziemy do domu, a na Nowy Rok cię tu przywiozę i do samego porodu będę ciągle z tobą.

Kupił lody czekoladowe i produkty na romantyczne kanapki. Powiedział, że mi wynagrodzi stracone urodziny, a gdy ja chciałam coś powiedzieć, kazał mi być cicho. Uśmiechał się słodko mówiąc, że sam załatwi sprawę choinki i ze zaprosi naszych rodziców na Boże Narodzenie, bo Wigilia jak zwykle musi być w gronie przyjaciół. Taki głupi zwyczaj. Miałam lekkie ale na temat zaproszenia rodziców, lecz nie chciałam, aby ten uśmiech schodził z jego ust, bo i tak przysporzyłam mu problemów.
- Nauczysz mnie kiedyś jeździć samochodem? – wypaliłam, gdy nastała cisza. – Chciałabym kiedyś sama jeździć samochodem do pracy, lub czasami odwozić nasze maleństwo do przedszkola.
- Już nie pamiętasz jak skończyła się nasza ostatnia nauka jazdy?
- Nie podobało ci się?
- Podobałoby mi się bardziej, gdyby ci kochani staruszkowie nie wyszli.
- Chciałeś mnie przelecieć tam?
- Zawsze i wszędzie skarbie.
- I teraz zero seksu przez jeszcze parę miesięcy... – stwierdziłam zawadiacko, gdy on wjeżdżał na naszą ulicę.
- Ale za to możemy sprawiać sobie przyjemność ile tylko będziemy chcieli.
Wybuchłam śmiechem, bo już nic innego mi nie zostało.
Usadowił na kanapie i dał stołek pod nogi, powiedział, ze teraz jestem jego księżniczką i pocałował delikatnie w usta.
Patrzyłam smętnie w telewizor, lecz katem oka widziałam jak Pierre biega po domu, a to z kieliszkami lub talerzami.
Więc toast wznosiliśmy sokiem pomarańczowym, a jedliśmy kanapki z pomidorowymi serduszkami na każdej z słodkim uśmiechem na ustach i pobrudzonymi dłońmi od spadających z kanapek warzyw.
Jeszcze imię dla dziecka na sam koniec tuż przy następnym wyznaniu miłości. Jednogłośnie: Claire.


________________________________________

Wszedł bezczelnie do łazienki nawet nie pukając. Spojrzał na mnie z uśmiechem rozrabiającego dziecka Pierre ni stąd ni zowąd wyjął aparat i zrobił mi zdjęcie w ręczniku. Spojrzałam na niego jak na dziecko, a on dalej trzymał aparat wycelowany w moją stronę.
- Moja kochana... – zaczął, przez co ja zdążyłam złapać nerwicę. – Pewnie chcesz mnie zabić lecz nim to zrobisz pozwól, ze coś ci powiem. Może tego nie wiesz, ale facet, gdy oczekuje na pierwsze dziecko jest bardzo szczęśliwy. Może być z siebie dumny, ze brał w tym udział.
- Nie da rady tego wykluczyć. – stwierdziłam łapiąc za szczotkę do włosów.
- Wtedy taki o to facet jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
- Jestem ciekawa skąd ty wiesz takie rzeczy. – uśmiechnęłam się do niego złośliwie rozczesując się.
- Cicho żesz cholero. Dlatego kupiłem aparat i będę uwieczniać najszczęśliwszy z okresów w życiu faceta.
- A drzewa zasadziłeś? – spojrzał na mnie pytająco. – Mężczyzna, żeby mógł nazwać się mężczyzną musi: postawić dom, zasadzić drzewo i spłodzić dziecko.
- Już biegnę do ogrodniczego! – krzyknął i wybiegł z łazienki.
- Bouvier! Zima jest.
- Przecież wiedziałem. – stanął w drzwiach uśmiechając się. – Chciałem tylko sprawdzić czy będziesz się o mnie martwić.
Znikł mi na chwilę z pola widzenia, bo zsunął się po framudze do tyłu.
- o jej!.. – zaklął głośno.
- A dziecko słyszy to wszystko. – spojrzałam na niego groźnie.
- A ty skąd takie rzeczy wiesz?
- My to wiemy skarbie.

Czytałam gazetę, która ukazywała zalety tego, ze mam okrągły brzuch nie wliczając samego dziecka. Natrafiając nawet na artykuł na temat seksu podczas ciąży i odżywianiu bobasa. Przeszłam też przez imiennik i inne dzieci urodzone w stanie i na końcu reklama śpioszków.
Nagle ktoś lub coś zwaliło mi się z całej siły na łóżku co spowodowało mój podskok bardzo wysoko w gorę.
- Cześć, dasz się zjeść?
- Nie przeszkadzaj.
Schowałam się za gazetę czekając na jego kontratak. Spokój panujący w pokoju spowodował moja nieufność, co do oprawcy. Odsunęłam gazetę i zobaczyłam słodkiego męża leżącego na brzuchu i machającego nogami. Dłonie pod brodę i wpatrywał się we mnie.
- Mhm?
- Zakochałem się... – szepnął zdrowo naćpany życiem.
- Masz kochankę i chcesz mi to powiedzieć?
- Głuptas z ciebie pani Bouvier.
Na samo to nazwisko na moich ustach wyrósł uśmiech. Bo to było takie słodkie. Pani Bouvier...
- Pięknie wyglądasz...
Przysunął się do mnie i podsunął moją bluzkę całując brzuch. A potem jeszcze razi jeszcze raz. Przewrócił się kładąc głowę na moim udzie. Przeczesałam mu delikatnie włosy palcami i pogłaskałam po policzku.
- A wiesz, że tu piszą o seksie w czasie ciąży?
- Można? – zobaczyłam w jego oczach błysk pożądania. – Więc co my tu jeszcze robimy?
- Uspokój się napaleńcu. Wytrzymasz jeszcze parę miesięcy.
- Nie.
- Jak to będzie wyglądać? Podczas naszego stosunku będzie nasze dziecko.
- Nie etyczne?
- I to minimalnie.
- E tam... I tak mogę się do ciebie dobrać.
Uśmiechnął się lubieżnie, a potem wystawił język i zaczął nim wywijać.
- Wariat.
Zepchnęłam jego głowę i wstałam pospiesznie w razie ewentualnego ataku. Zeszłam na dół, bo miałam ochotę na kanapki. W sumie od dawna byłam głodna, lecz czekałam aż mój najukochańszy małżonek domyśli się, lecz on wyskakuje mi tu z... seksem.
- Przestań się na mnie patrzeć, bo zadzwonię do twojej mamy i każę żeby albumy na święta przywiozła.
- Moje albumy?? Jak byłem taki tyci, tyci?
- Tak.
- Nie zgadzam się.
- Wstydzisz się swojej żony? – usiadł na blacie stołu. – A co my innego będziemy robić w te święta z naszymi rodzicami?
- A jak z twoimi rodzicami?
- Mama i mały przyjadą na pewno, Mike iż żoną i dzieciakami też. Przyszykuj prezenty. – uśmiechnęłam się blado.
Podszedł do mnie i złapał moje dłonie.
- Kupię im...



________________________________________


Close your eyes...
________________________________________

Robiłam pospiesznie herbatę dla szanownej rodziny. Wszyscy w salonie. Nawet ojciec przyjechał, chodź widziałam jak wchodził z nietęgą miną. Bliźniaki biegały razem z Evan’em po domu krzycząc, ze zamordują kogoś jak nie dostana wydrążonej dyni, a ja poczęłam się zastanawiać w co we nie wstąpiło. Bracia Pierre’a przyszli sami, więc opokę miałam tyko w Emily, która nieśmiało zabierała wszystko z rąk bliźniaków uśmiechając się przy tym niewinnie. Mój mąż usiłował porozmawiać z moim tatą, lecz ten w niemiły bardzo sposób dawał mu do zrozumienia, ze najchętniej by stąd wyszedł. Peszył się potem niesomiwcie uciekając wzrokiem gdzieś daleko.
Czekałam aż woda się zagotuje, gdy nagle weszły do kuchni dwie uradowane mamusie.
- Tu jesteś skarbie. – powiedziała z uśmiechem moja mama puszczając mamę Pierre’a.
- Nigdzie indziej.
- Tak się zastanawiamy z Elizabeth jak to jest z tym waszym dzieckiem. – wypaliła siadając na krześle.
- Jak to z dziećmi.
- Ale wiesz, jak to się stało.
- Jeśli dobrze rozumiem to wchodzisz w próg mojego i Pierre’a życia seksualnego.
- Twojej mamie chodzi o to ile miesięcy.
Zrobiłam się czerwona jak burak i szybko odwróciłam się od rozmówców.
- To będzie jakiś 5 miesiąc. Ojciec nie jest zadowolony.
- Nie przejmuj się skarbie, tak to jest z tatusiami. Z moim było identycznie jak byłam w ciąży z Jay’em. – stwierdziła Elizabeth.
- Najpierw to ja poinformowałam moje męża, a potem wy się dowiedzieliście na ślubie.
Zalałam gotującą wodą herbatę i patrzyłam jak gorące kropelki wody wyskakują z czajnika. Tak naprawdę chciałabym zaszyć się w pokoju i przeczekać tą rodzina katastrofę.
- Chodźcie na herbatę.
Gdy weszłam do salonu zobaczyłam rozmawiającą ze sobą rodzinę i mojego tatę wpatrującego się w lampki na choince. Psuł to wszystko.
- Przyniosłam herbatę.
Młodzi z rodziny Bouvier’ów spojrzeli się na mnie, gdy ich ojciec wybuchł niepohamowanym śmiechem. Postawiłam herbatę na ławie tuż obok choinki i spojrzałam na mojego tatę.
- Mogę cię prosić na słowo? – zapytałam się patrząc na jego drugi guzik przy wciąż zapiętej marynarce.
Wstał i poszedł za mna do kuchni. Widziałam katem oka jak z siedzenia zerwał się Pierre powstrzymany przez moją mamę.
- Oparłam się blat kredensu trzymając w dłoni ciepły kubek.
- Sprawiłbyś mi wielka przyjemność gdybyś zaczął normalnie żyć przynajmniej w otoczeniu mojej rodziny.
- Z tego co wiem to ja jestem twoją rodziną.
- Ale zachowujesz się jakbyś się do tego nie przyznawał.
- Bo go nie lubię.
- Ale ja go kocham. To wystarczający powód, żebyś jako mój ojciec go zaakceptował.
- Jest podrabianą gwiazdą z jakieś zasranej uliczki.
- Przestań tak mówić, jeśli go nie znasz. – syknęłam podnosząc na niego wzrok.
- Emily też niedługo przestaniesz tolerować?
- Do tego zrobił ci bachora i pewnie lada dzień cię zostawi.
- Nie musisz się już o mnie martwić. Mam męża, który o mnie dba. A ty lepiej zadbaj o siebie, bo jesteś starym i zgorzkniałym gburem, któremu nic nie pasuje w życiu i nigdy nie pasowało.
Popatrzył na mnie z złością na twarzy i widziałam w jego oczach, ze chciałby odciąć mi się tak boleśnie, że bym się rozpłakała.
- daruj sobie twoje marne słowa. Kiedyś mnie raniłeś wszystkim, lecz teraz mam nową rodzinę. Masz w dalej w niej miejsce, lecz to jest twoja decyzja czy chcesz w niej być.
Minęłam go bez żadnego ale i skierowałam swe kroki do łazienki.
Stojąc przed lusterkiem i spoglądając w te smutne oczy przestałam wierzyć, ze to ta szczęśliwa mężatka z dzieckiem, tylko ta sama 18 letnia Anette. Przeciągnęłam dłonią po lustrze wdychając lawendowe powietrze łazienki.
Do końca wieczoru ojciec nie powiedział nawet słowa trzymając obok siebie zbolałą kobietę jako tarczę, a ja dotykałam dłoni Pierre’a aby dorosnąć. Rozmowom nie było końca, lecz było parę osób, które zacięcie milczały.
Pożegnanie było chwilą radości chodź spoglądając na niektórych chwilą smutku. Rodzice obiecywali, że zaproszą nas na święta już pewnie razem z dzidziusiem. Moja mam strasznie się uśmiechała, gdy usłyszała imię jakie wybraliśmy dla dziecka. Evan’a było trzeba siła odciągać od bliźniaków, którzy zabrali mi drewnianą łyżkę.
Pocałunki na dobranoc i obietnice, że będą odwiedzać. Lecz najbardziej wyczekiwana chwila przez nas była wtedy, gdy spokojnie usiedliśmy na kanapie wtulając się w siebie i jęcząc, że nasi rodzice byli straszni. Niestety mój ojciec wygrał plebiscyt.




29
________________________________________

Prowadził za rękę do Sali w szpitalu położniczo-ginekologicznym. W drugiej trzymał moja ciężką walizkę. Uśmiechał się uroczo do pielęgniarek a ja go za to trącałam w zebra.
- To, ze zostawiasz swoją żonę na pastwę losu nie upoważnia cię do podrywania innych kobiet. Masz dziecko Bouvier.
- A ty jesteś o mnie zazdrosna... – stwierdził z cwaniackim uśmieszkiem.
- Coś w tym dziwnego?
– Czy ja coś mówię.
- Nie cierpię cię... – stwierdziłam kochując się na niego.
- Moja kicia wysuwa pazurki...
Uśmiechnęłam się mimo iż dalej chciałam. Wprowadził mnie do pokoju w tonacji niebieskiej. Na środku stało jedno łóżko.
- Czekaj, czekaj... – zaczęłam stając naprzeciwko niego i pokazując mu groźnie palec. – Ja mam całe dnie siedzieć sama w tym pokoju?
- Przecież będę do ciebie codziennie przychodzić.
- Chce do zwykłej Sali, gdzie leżą dwie kobiety cierpiące tak samo jak ja. Ale już. Nie patrz się tak na mnie. Chce rozmawiać z kobietami w taki samym stanie o seksie podczas ciąży, udawanych orgazmach i szydełkowaniu.
- Usiądź, pójdę załatwię.
Dumna z siebie usiadłam na fotelu i wpatrywałam się w okno.
Dopiero teraz dotarła do mnie powaga tej sprawy. Do końca mojej ciąży będę w szpitalu. Będę błąkać się po korytarzach jak czarna zmora i nie będę miała przyjemności tego stanu. Więc, gdy mój najdroższy mąż wszedł do Sali z uśmiechem i zobaczył jak siedzę skulona w fotelu i płacze całkiem zgłupiał.
- Perełko co ci jest?
Klęczał przede mną próbując wcisnąć swoje dłonie w moje.
- Bo przez ten cholerny szpital nic mi nie zostanie z macierzyństwa. Będę siedzieć w czterech niebieskich ścianach z dwom zdziwaczałymi matkami zamiast siedzieć z tobą i rozmawiać. Robić na drutach buciki, kupować śpioszki grzechotki...
Znowu się rozbeczałam, a on mnie objął i tak słodko dmuchał w szyję. Uspokajał cichym szeptem i nawet obiecał, ze mi zatrudni prywatnego lekarza położniczka i masę pielęgniarek, żebym mogła tylko być w domu. Scałował delikatnie moje łzy, a potem jak to w zwyczaju ma ,pocałował mój brzuch.
- Chodź skarbie, musisz się rozgościć na oddziale i dziś idziemy na USG.
- I zobaczymy czy nasze dzidzi będzie miało na imię Claire?
- Tak skarbie.
Objął w talii, jak dawno tak nie robił.
Gdy weszliśmy na moja sale na łóżkach siedziały dwie inne kobiety.
- Mamy nową Helle. – stwierdziła jakaś uśmiechnięta dziewczyna, z krótkimi włosami. – Witaj w naszych skromnych progach.
- Jestem Helle i naprawdę wybacz, ze nie wstanę, lecz lada dzień mam poród.
- Nie ma sprawy. – uśmiechnęłam się promieniście. – Ja jestem Anette.
- A ja Gwen. Leżysz od okna. Z mężem przyszłaś?
- Tak. Pierre.
Pierre robił się zielony widząc trzy przyszłe mamy, ale twardo się uśmiechał.
- To ja pójdę do lekarza, powiem, ze zaraz będziesz gotowa. – pocałował mnie szybko w policzek i wybiegł z Sali razem walizka.
- Widać, ze to będzie jego pierwsze dziecko. – stwierdziła leżąca Helle.
- Jasne. Ron był taki sam przy pierwszym dziecku. Niby taki dzielny, a jak przyjdzie co do czego to prawie płacze. Ale takiego przypadku jeszcze nie widziałam.
Dziewczyny się zaśmiały, a i ja nie mogłam się powstrzymać.
Gdy przyszedł do mnie pogłaskałam go po policzku i uśmiechnęłam się.
- Skarbie, nie stresuj się tak...
- Łatwo ci powiedzieć.
- Wcale nie łatwo, lecz to ja rodzę.
- Musisz koniecznie?
- Głuptas z ciebie.
- Ale będzie cię to boleć. Jak szłem do ciebie to słyszałem jak jakaś kobieta krzyczała. Ja się nie zgadzam na to i protestuję.
- Wiesz co misiu, było się zastanowić jak wchodziłeś we mnie wtedy.
- Bardzo śmieszne... – pokazał mi język.
Złapał moją dłoń i pomógł wstać z łóżka.
- Na USG idziecie? – zapytała Gwen.
- Tak.
- Powodzenia.
Gdy tylko wyszliśmy z Sali on mnie zatrzymał.
- Dlaczego ona powiedziała „powodzenia”? Jeśli ciebie to będzie boleć to ja wolę nie wiedzieć co ci w brzuchu siedzi. Poczekam sobie aż wyjdzie na zewnątrz.
- Jak się w tym momencie nie uspokoisz to tu zostaniesz.
Był potem bardzo grzeczny, lecz nie wtedy, gdy dostał już zdjęcia USG. Przez całe badanie na jego ustach był jakiś wyrazisty grymas. Już jak mnie odprowadzał, nie trzymał za rekę tylko stale wpatrywał się w zdjęcia.
- Maleńka... A ty czasami w brzuchu to nie masz jakiegoś Obcego?
- Gorzej ci?
- Ja nic nie widzę na tym zdjęciu! Nic. Żadnego dziecka. Jakieś czarne plamy. Gdzie moje dziecko w tym czarnym czymś?
- Usiądź skarbie.
Usiedliśmy pod ścianą na krzesłach zabrałam mu z łapek zdjęcia.
- Patrz. Tu są nóżki. To jest główka. To takie małe jaśniejsze to serduszko i tu są rączki.
– Rzeczywiście to dziecko... Moje dziecko...
Wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Mój słodki misiek...
________________________________________
________________________________________

Spanie to było jedno z moich ulubionych zajęć w szpitalu lub obżeranie się z Gwen ciasteczkami czekoladowymi potajemnie przemycanymi z kawiarni szpitalnej. Helle urodziła dziewczynkę parę dni po moim przyjściu do szpitala. Na drugi dzień przyszła uśmiechnięta i stwierdziła, że wróci to za dwa lata. Pierre jak obiecywał tak przychodził, może czasami trochę rzadziej niż planował, ale zawsze z uśmiechem trzymał w ramionach dopóki nie zaczęłam jęczeć, ze mnie dusi. Gwen wtedy wychodziła twierdząc, ze cokolwiek tu się zdarzy nie chce być tego świadkiem.
Pamiętam, ze to było pewnego dosyć słonecznego dnia po Walentynach. Leżałam na łóżku oczekując ponownego przyjścia Pierre’a gdy w drzwiach pokazała się dziewczyna. Miała przestraszoną minę i kroczyła powoli w stronę naszej Sali. Gwen nie było wyszla po ciasteczka czekoladowe i gorącą czekoladę. Dziewczynę stojącą w progu delikatnie oślepiło światło. Widziałam na jej twarzy grymas niezadowolenia. Więcej niż 16 lat nie dałabym jej.
- Szukasz czegoś? – zapytała się jej.
Spojrzała na mnie tylko i znowu zrobiła parę kroków.
- Jeśli szukasz mamy to na pewno nie w tym pokoju. – stwierdziłam wstając.
Ta smutna dziewczyna po paru sekundach zaczęła płakać. Prawie opadła na ziemię, lecz zdołałam ja chwycić. Pomogłam usiąść. Spoglądałam na jej chude ręce i palce, które łamała z wielka siłą.
- Nie szukam mamy. Sama będę mamą.
Czułam jak tracę oddech, lecz coś kazała mi dotknąć jej ramienia.
W tym samym momencie weszła Gwen z wielkim uśmiech zdobywcy Ameryki. Ta mała płacząca dziewczyna otarła łzy i wyprostowała się.
- Jestem Amy. – powiedziała głośno i pewnie.
- Anette a to Gwen.
- To jest moje łóżko? – zapytała.
- Tak.
Widziałam pytający wzrok Gwen, lecz kiwnęłam tylko głową na znak, ze i tak się dowie.
Jadłyśmy w trojkę ciasteczka, bo chciałam żeby dziewczyna czuła, ze ma oparcie w dwóch ciężarnych z tej sali mimo iż byłyśmy trochę od niej starsze, lecz taka „niedola” łączy ludzi. Wpadł lekarz na obchód, chciałyśmy ukryć dowód winy, lecz ciasteczka wysypały się na ziemię. Gwen nie myśląc dużo usiadła na nie resztę zgarniając pod moje łóżko.
- Dzień dobry panią. Pani Hoock, co pani wyprawia?
- Joga dobrze działa na metabolizm przed ciążą. – stwierdziła przymykając oczy.
- Jeśli bym zalecił to pani, wtedy byłoby dobre, ale moim skromnym zdaniem siedzenie na zimnej podłodze w czasie ciąży nie jest dobre.
- Po prostu się doktor czepia.
Usiadła na swoim łóżku uśmiechając się skrycie.
- Muszę poprosić panią Martin o posprzątanie tej sali. – stwierdził lekarz spoglądając na podłogę.
Gdy lekarz badał mój brzuch zobaczyłam katem oka jak wchodzi Pierre.
- Dzień dobry.
Gwen się uśmiechnęła i schowała głowę pod kołdrę. Wiem, ze gdy przychodził mój mąż ona bardzo tęskniła za swoim.
- Dobrze, że pan doktor jest.
- A dlaczego?
-Bo chciałbym wziąć żonę do domu na dwa dni.
Spojrzałam na niego, lecz on tylko się uśmiechnął.
- Podczas dzisiejszych badań nic nie wykryłem, więc bez żadnych zastrzeżeń pańska żona może zrobić sobie krótki urlop od szpitala. Lecz, gdy cokolwiek jej się stanie proszę od razu do mnie.
- Przecież jej nie narażę na żadne niebezpieczeństwa ze strony wszechświata.
- Więc dobrze.
Lekarz przeszedł do dziewczyn, a Pierre usiadł na moim łóżko i pocałował w dłoń.
- Co kombinujesz misiek?
- Biorę cię na imprezę.
- Jaką?
- Rozdanie takich tam nagród. Niech ludzie zobaczą jak wyglądamy.
- Powinieneś się stuknąć w tą twoją główkę.
- No chodź, pojedziemy do jakiegoś sklepu, wykąpiemy się i pójdziemy.
- Za bardzo ci ulegam.
- Bo mnie kochasz? – położył się na łóżku wisząc nade mną.
- Bo cię kocha.
Usłyszeliśmy głośne chrząknięcie doktora, które zabrało nam romantyzm.
Kupił mi czarne spodnie i białą tunikę, która jak twierdził „cudownie eksponuje twój seksowny brzuszek”. Nawet wysłał do fryzjera, gdy sam obżerał się w jakiejś chińskiej knajpie surowymi rybami.
- Powalisz ich wszystkich na łeb. Jesteś piękna perełko. – ucałował w policzek.
- Bo kobieta wygląda pięknie z przystojnym facetem.
- To facet wygląda przystojnie z piękną kobietą.
- Nie cierpię Cie Bouvier. – pokazałam mu język i ruszyłam w stronę samochodu.
- Nogi mi miękną jak tak do mnie mówisz.
Otworzył jak dżentelmen drzwi.
- Nogi mi miękną, gdy mi szepczesz do ucha i łaskoczesz oddechem.

Chłopaki wygrali jakąś nagrodę, lecz byłam bardziej zaabsorbowana jego uśmiechem na ustach niż kategorią w jakiej wygrali. Popłakałam się gdy powiedział „to dla mojej żony i dziecka, którego się spodziewamy”. Głośno mówił o tym co czuje, przyznawał się z uśmiechem do życia, które wiedzie. Był szczęśliwy. Trzymał mocno za rękę gdy szliśmy przejściem dla VIPów i gdy pozowaliśmy do zdjęć. W ten wieczór pokazał całemu światu i wszystkim jego fanom, że mnie kocha i nie zostawi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
NastySpirit
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 789
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zzzz...iębice ;)
Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Nie 14:59, 14 Cze 2009    Temat postu:

Tak się zastanawiam i... Czy to już koniec tego opowiadania czy nie?
Jeśli nie to na co czekasz? Dajesz dalej, bo już nie mam co czytać ;P


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez NastySpirit dnia Nie 14:59, 14 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Groszek x]
Mam singiel SP


Dołączył: 10 Lip 2009
Posty: 1837
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Karlino
Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Nie 19:30, 12 Lip 2009    Temat postu:

Ehh...szkoda, że już nikt nie siedzi na tym forum...bo może by się udało wybłagać dalsze rozdziały..:(

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Muerta
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 01 Sty 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Rzeszów
Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Wto 14:44, 14 Lip 2009    Temat postu:

Ja czasami wpadam , tylko dla tego opowiadania ... Ale widząc ,że nie ma nic nowego wychodzę . xD To koniec czy ktoś wrzuci resztę ?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ponczek
Fan/ka jednej piosenki SP


Dołączył: 21 Lip 2005
Posty: 5603
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekarnika =='

PostWysłany: Wto 23:37, 14 Lip 2009    Temat postu:

z tego co pamiętam, to nie jest auorstwa Punk. Poszukajcie sobie tego w sieci Yellow_Light_Colorz_PDT_09

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kabaczek
Zbieram pieniądze na plakietkę SP


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 179
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Śro 13:10, 15 Lip 2009    Temat postu:

To chyba jest z jakiegoś bloga, który został już wykasowany
Więc cała nadzieja w Bananie Yellow_Light_Colorz_PDT_09


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Groszek x]
Mam singiel SP


Dołączył: 10 Lip 2009
Posty: 1837
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Karlino
Płeć: dziewczyna

PostWysłany: Czw 12:19, 16 Lip 2009    Temat postu:

Oby nie;))..Piszę opowiadanie o Sp, ale nie wiem czy warto wrzucać jak mało kto tu siedzi...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Simple Plan Strona Główna -> Twórczość własna Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 6 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin